Wielu z was pewnie kpiąco wydyma wargi kiedy słyszy, że Kanye West czy inni celebryci projektują kolekcje mody. Tyle tylko, że nawet jeśli się to komuś nie podoba, to nie ma jak skutecznie skrytykować. Kiedy więc znany YouTuber Krzysztof Gonciarz uszył – podkreślmy uszył, a nie nadrukował – swoje koszulki, ruszyła fala krytyki, na którą sam zainteresowany odpowiedział przeprosinami. I w sumie dobrze się stało, bo dzięki temu świadomość rynku mody i realiów prowadzenia firmy, dotrze do większej grupy ludzi. Choćby dlatego, że nas, tworzących rynek mody, skłoniła do zabrania głosu. Ale od początku.
Pierwszy sprawiedliwy
Jeśli ktoś całe życie poświęca na produkcję darmowego video, to musi z czegoś żyć i sam Patronite ani hajs z wyświetleń nie zapewnią stabilnych dochodów miesiąc w miesiąc. OK – ma też klientów na robienie filmów, ale dzisiaj jest projekt za cenę auta, a jutro popłaci się faktury i może być krucho, a koszty co miesiąc podobne. Nic więc dziwnego, że ludzie, którzy wykreowali rozpoznawalny wizerunek chcą na nim zarobić. Zaskakujące jest natomiast to, że to nie blogerki modowe, ale Krzysztof Gonciarz, człowiek który jeszcze niedawno ku naszemu oburzeniu mówił, że nie lubi kupować ciuchów i ubierze cokolwiek w miarę wyglądającego, udziela pierwszej na polskim YouTube lekcji projektowania mody i robi to dobrze. Gdyby istniało ministerstwo fashion, powinno przyznać mu dotację za pracę u podstaw.
„Za droga Prosto bluza? Nie kupuj jej, ona nie jest dla lamusa”
Tymi słowami Wojtek Sokół – założyciel wytwórni muzycznej i marki Prosto komentuje nieprzychylne opinie na temat swoich produktów. To co dla ludzi z branży mody wydaje się oczywiste – czyli, że na modzie na serio zarabia się tylko przy dużej skali – nie dla wszystkich musi być jasne. Dlatego też – w ślad za Krzysztofem Gonciarzem tłumaczymy – stówa za koszulkę i kilka stów za bluzę uszytą w Polsce to praktycznie sprzedaż po kosztach. Nie znaczy to, że polska, czy szerzej patrząc europejska produkcja, nie może być konkurencyjna cenowo. Różnica polega na tym, że czym innym jest standardowy t-shirt do nadruku z hurtowni, a czym innym ubranie, które można określić mianem zaprojektowanej mody. Tak tak, również streetwear może być dobrze skrojony, wygodny i elegancko leżeć. W koszulce marki typu Prosto, Turbokolor czy Femi Pleasure lub innych polskich marek pochodzicie przez lata i do samego końca, będą one wyglądać szykownie. I nie mówimy tutaj o artystycznym nadruku, wysokiej jakości dodatkach czy nawet większej gramaturze materiału – jedynym kryterium jakości znanym hurtowniom koszulek. Chodzi o krój, dobór kolorów, rodzaj bawełny (a jest ich wiele i to bardzo różnych) – słowem wszystko co składa się na przemyślany styl.
Zanim wymyśli się koncepcję, zaprojektuje daną rzecz, uszyje prototypy i wprowadzi poprawki minie sporo czasu. Dopiero wtedy można przystąpić do produkcji, która przy kilkudziesięciu czy nawet kilkuset sztukach z jednego modelu i rozmiaru – a tyle większość małych marek szyje – jest bardzo droga w porównaniu do gotowej odzieży reklamowej z katalogu z nadrukiem 'piwo to moje paliwo’ pisanym fontem comic sans. Naturalnie nie ma nic złego w projektach agregatorów koszulkowych, ale one nie robią mody i nawet nie mają takiej ambicji, więc nie można porównywać cen.
Marża – nie uczą o niej w szkole
Kiedy początkujący przedsiębiorca kalkuluje rentowność np. koszulki, liczy jak koszty całej produkcji i firmy rozkładają się na poszczególne sztuki. Zakłada wtedy, że zarobi na sztuce powiedzmy 20%. I gdyby takiej kalkulacji uczono w szkole, to powinien dostać jedynkę. Dlaczego? Otóż zależnie od rodzaju produktu – z całej wyprodukowanej liczby sztuk sprzeda się między 30% a 80%. Resztę, trzeba będzie rozdać lub wyrzucić. Kiedy szyliśmy streetwear dla marek skateboardowych, to blisko połowa rozchodziła się na gratisy, nagrody, budowanie wizerunku. I tak po prostu jest. Jeśli zrobisz czegoś 100 sztuk i sprzedasz 50, to kiedy następnej kolekcji uszyjesz tylko 50 sztuk to sprzedasz ich 25. Produkt, żeby wzbudził zainteresowanie i był wiarygodny dla klienta musi być dostępny – nie na zamówienie, teraz. A to wymaga zatowarowania większą liczbą sztuk niż tylko taką, jaką zamierzamy sprzedać. Dlatego też jeśli chcesz robić ciuchy na małą skalę policz marżę 100% powyżej planowanych kosztów produkcji i wtedy realnie – jak dobrze ci pójdzie – wyjdziesz na 30% marży. Od tego dopiero odprowadzisz 23% VAT’u, a z tego co ci zostanie 18% podatku dochodowego. Teraz już wiesz, dlaczego zamiast projektować modę niektórzy siedzą na internetach i wieszają psy na Gonciarzu.
A teraz o samej kolekcji
Kiedy już wyjaśniliśmy kwestie biznesowe pomówmy o tym, o czym naturalnie nikt nie wspomina w całym zamieszaniu, czyli o modzie. Asortyment sklepu – bo trudno mówić w przypadku tak ograniczonej linii o pełnej kolekcji – jest jak na początek całkiem rozsądny – t-shirty i longsleewy czarne i białe, kołnierzyki zwykłe i V-neck. Warto zwórcić uwagę, że wszystkie itemy są stosunkowo długie, co akurat jest standardem we współczesnym streetwearze, a praktycznie nie zdarza się w gotowych koszulkach z hurtowni do nadruku. Chcesz dłuższą rzecz to zamawiaj XXL i chodź niczym w worku – to standardowy problem odzieży reklamowej. Krój wszystkich produktów zarówno w damskiej jak i męskiej części sklepu jest lekko dopasowany, co akurat odpowiada swobodnej elegancji pomysłodawcy. I to jest chyba największa zaleta tego projektu – te rzeczy są takie jak Gonciarz, czyli niewymuszone. Projekty graficzne są dobrze związane ze stylem danej rzeczy, są jej częścią a nie aplikacją. Już na zdjęciach lookbookowych widać, że powinny się fajnie układać, a nie być tylko tłem nadruku. Nie ma też nachalnego epatowania motywami japońskimi, podczas kiedy sama nazwa marki jest japońska, a jednocześnie kryje wiadomy, choć dyskretnie bezpieczny żart słowny. Reasumując każda rzecz z asortymentu jest 'jakaś’ i można sobie wyobrazić, że nie opatrzy się po pierwszym założeniu na zasadzie – 'ej masz koszulkę od Gonciarza, ale fajnie’ w pierwszy dzień i 'kurde ten znów w koszulce od Gonciarza – psychofan’.
Na koniec dodajmy, że ten felieton nie jest sponsorowany przez twórcę, którego odzieży dotyczy, ani inne polskie marki. Nawet mówiąc szczerze już nieco zaczęły nas nudzić timelapsy i ambitny content. Zatem wiadomość o ciuchach przyjęliśmy z radością, bo człowiek pokazał, że próbuje nowych rzeczy i powiedzmy otwarcie – zrobił to doskonale. I jeśli nawet pierwszy film był nastawiony na zrobienie szumu, a drugi był zamierzoną częścią przemyślanej kampanii, to za samo dobre jej wykonanie też należy się szacunek, który tym tekstem jako redakcja chcemy okazać.
Link do sklepu z koszulkami.
Na zdjęciach widoczne są kadry z filmu