Karolina Winkowska to wspaniały przykład, jak systematycznie, małymi krokami dociera się na szczyt sportowej kariery. To również przykład, że na zainteresowanie mediów sportowcy nowych dyscyplin mogą liczyć wtedy, kiedy już go nie potrzebują. Ponieważ z polską mistrzynią mieliśmy już przyjemność rozmawiać w 2012 roku, teraz możemy porównać jak wygląda świat kiedy marzenie się spełniło
W naszej ostatniej rozmowie w 2012 roku wspominałaś, że bardziej niż wysokie loty liczą się teraz triki wykonywane niżej, nieomal jak na wake’u. Czy od tego czasu pojawiło się coś nowego? Jak zmienia się kajt?
Wciąż pojawiają się nowe triki. Sama staram się robić rzeczy, które jeszcze nie są znane. Jeśli jest coś nowego to chce się tym zaskoczyć rywali. Inspiracje czerpiemy z wakeboardingu (pływanie na desce na specjalnym wyciągu – red.). Ale i tak większość rzeczy, ktoś już kiedyś zrobił. Można powiedzieć, że wszystko już kiedyś było. Zresztą na wake’u są stałe warunki. Siła ciągnąca jest taka sama i nie pływa się na fali. Można więc trenować w stabilnym otoczeniu, czego nie da się powiedzieć o kajcie. Obecnie jest tendencja do robienia trików z toeside (pływanie na krawędzi deski od strony palców – red.). Dla osób, które jeszcze nie próbowały kitesurfingu wystarczy powiedzieć, że to szczególnie trudny sposób startowania triku. Mogę powiedzieć, że na każde zawody chce się mieć przygotowany jakiś nowy trik. Zwykle wśród facetów, poziom jest wyższy, więc część ewolucji, które dla nas są nowością, oni już wykonują. Próbuje się wymyślać coraz to nowsze i trudniejsze triki, by nie stać w miejscu, by się rozwijać i mieć poczucie, że przekracza się swoje ograniczenia.
„Oczywiście próbowanie coraz to nowych akrobacji to ryzyko. Ale właśnie dlatego ludzie chcą nas oglądać i dlatego są pieniądze od sponsorów. Staram się mieć przynajmniej jeden nowy trik w sezonie. W tym zrobiłam już dwa nowe, więc można powiedzieć, że wykonałam normę.”
Niedawno wszyscy gratulowali Ci zwycięstwa w Panamie. Powiedz nam trochę o atmosferze zawodów. Większość z nas nigdy jej nie doświadczy, a już na pewno nie z perspektywy zawodnika. Co jest najfajniejsze w dużej międzynarodowej imprezie najwyższego kalibru? A co jest mniej fajne, choć może tego nie widać?
Kitesurferzy startujący w zawodach dobrze się znają. Spot w Panamie, zresztą podobnie do takich poza europejskich miejsc jak np. Maroko, to miejsce dedykowane pływaniu na kajcie. Wszyscy mieszkają w jednym hotelu niedaleko plaży. Trochę jak na kolonii. Na zawodach w Niemczech czy we Francji każdy wynajmuje hotel gdzie indziej i spotykamy się dopiero na spocie.
Oczywiście jest wśród nas rywalizacja, ale można powiedzieć, że się przyjaźnimy. Wiadomo, że nie ze wszystkimi łączą nas jednakowe relacje, ale zawsze można liczyć na tych ludzi. Pamiętam, że na wygranych przeze mnie zawodach w Nowej Kaledonii, wspólnie z Holendrem, zwycięzcą wśród mężczyzn spontanicznie zaprosiliśmy na portalu społecznościowym ludzi na imprezę. Wkrótce byli wszyscy, włącznie z moją bezpośrednią rywalką. W mocno improwizowanych warunkach hotelowego pokoju bawiliśmy się doskonale.
Panama to brzmi dość egzotycznie. Czy pływając w ekstremalnych warunkach, na najbardziej wymagających spotach nie masz czasem zwyczajnie stracha? Umiejętności i doświadczenie na pewno dodają Ci pewności siebie, ale czy są miejsca, które mimo wszystko budzą respekt?
Tak, są miejsca, których człowiek się boi. Zwłaszcza spotów znanych z wyjątkowo trudnych warunków. Kiedy wieje 7-9 w skali Beauforta to trzeba być mega przygotowanym, bo można łatwo się uszkodzić. Najpierw robię mocną rozgrzewkę w hotelu, gdyż na plaży jest taka zawierucha, że się nie da stać w miejscu, a potem sprawdzam warunki na wodzie z latawcem, ale głównie po to, żeby się z nimi oswoić. Kiedy jestem w wodzie, to mam wszystko pod kontrolą i jest spoko, a na plaży jest zimno i nieprzyjemnie. Potrzebuję wtedy dwóch osób, aby rozłożyć sprzęt i wejść do wody. Jedna osoba startuje latawca, a druga trzyma mnie, żeby latawiec nie pociągnął mnie ze sobą zanim wejdę do wody. Kiedyś zdarzyło się, że mężczyźni musieli pożyczać nasze latawce, gdyż na swoich, większych nie byli w stanie pływać. Teraz jeździ się w takie miejsca ze specjalnie przygotowanymi latawcami o mniejszej powierzchni. Takie miejscówki to na przykład Leucate we Francji, kiedy wieje tam szczególnie mocny wiatr nikt nie pływa. Trudno to do czegoś porównać, gdyż w Polsce takie warunki nie występują. Drugie takie miejsce to znany spot na Fuerteventurze, gdzie wiatr jest mocny i zawsze porywisty, a silnie zafalowana. Nie jest tajemnicą, że te miejsca są zwyczajnie niebezpieczne, zawsze tam się komuś przytrafi jakaś poważniejsza kontuzja.
Wodne sporty deskowe przeżywają renesans. Ludzie próbują surfingu na Bałtyku, jest coraz więcej wakeparków, a wyjazd na kajta nikogo nie dziwi. Nie wkurza Cię trochę, że coś co do niedawna było elitarne stało się powszechne?
Cieszy mnie popularność kajta. Dzięki temu ten sport może się rozwijać. W przeciwieństwie do np. nart zjazdowych, gdzie liczba stoków, zwłaszcza w Polsce jest ograniczona, na kajta zawsze znajdzie się miejsce, w którym można swobodnie popływać. Oczywiście są miejscówki tak popularne, że nie da się nawet za bardzo poskakać, gdyż jest tak ciasno. Ale przy odrobinie umiejętności wybór bardziej pustych miejsc jest możliwy. Zwłaszcza poza sezonem, kiedy pływają tylko najbardziej zapaleni kiteborderzy. Zresztą nie ma nic fajnego w pływaniu zupełnie samemu. Wręcz przeciwnie. To sport, gdzie inni pływający skłaniają do osiągania jeszcze lepszych wyników. Dobrze jest patrzeć na innych, uczyć się od nich, a jeśli samemu zrobi się coś dobrze, to być przez nich podziwianym.
Niestety mimo popularności sportów deskowych, kiedy ogląda się Ciebie na podium człowiek zastanawia się co zrobić, żeby dyscyplina, w której ludzie z Polski odnoszą takie sukcesy była wspierana i żebyśmy mieli więcej takich osiągnięć. Masz jakieś sugestie, dla tych, którzy mogą coś zmienić?
Na pewno mniej popularne dyscypliny, w których Polacy osiągają dobre wyniki, potrzebują więcej pieniędzy. W internecie pojawiały się nawet memy komentujące ten temat. Ale ja staram się działać pragmatycznie. Na początku wiadomo można liczyć tylko na rodzinę, później pojawiają się pierwsi sponsorzy, którzy oferują mniej niż potrzeba na wyjazdy i sprzęt, ale jest to już pierwszy krok. We współpracy ze sponsorami ważne jest wzajemne poważne traktowanie. Jeśli widzą, że zawodnik jest systematyczny w tym co robi, rozwija się i osiąga wyniki można się z nimi dogadać. Z czasem można zacząć nawiązywać współpracę również za granicą, gdzie wymagania, ale też możliwości są większe. Na pewno ważna jest współpraca z odpowiednim menedżerem. Współpraca ze sponsorami wymaga wiele pracy i ktoś musi w tym pomagać.
Co zrobić, żeby ludzie, którzy oglądają filmiki z kajta w internecie i podoba im się to co widzą, ruszyli nad wodę i spróbowali?
Dla mnie sport jest czymś naturalnym, gdyż cała rodzina pływa. A jeśli ktoś wcale się nie rusza to każdy sport będzie dla niego problemem, a z czasem stanie się co raz trudniejszy do spróbowania. Myślę, że najbardziej motywujące może być to, że kajt jest po prostu przyjemny. Bieganie czy pływanie to pewnie też zdrowe i fajne dyscypliny, ale do kitesurfingu nie trzeba się zmuszać, po prostu chce się go uprawiać.
„Dla mnie tym co daje największą frajdę w kajcie oprócz samego pływania jest kontakt z niesamowitą przyrodą np. w Egipcie woda jest idealne przejrzysta, można oglądać wszystko co się w niej znajduje. A do tego ta bezkresna przestrzeń. Zwłaszcza dla mieszkańców dużego miasta to niesamowite przeżycie. Można płynąć hen, hen. Ale jeśli ktoś się boi to go nie przekonamy. Trudno, jego strata.”
Jakie masz plany i marzenia, teraz, kiedy już zdobyłaś upragnione mistrzostwo świata?
Zawody zwykle są skumulowane w blokach, jeżdżę na nie co miesiąc, dlatego z przyjemnością wracam do domu kiedy to tylko możliwe. Wtedy wreszcie mogę się porządnie wyspać. Odskocznią od sportowej rywalizacji jest dla mnie wake. Ponieważ nie mam presji na osiągnięcie wyniku mogę wreszcie robić co mi się podoba. Chociaż ostatnio w Panamie też udało mi się wygrać w nieformalnych zawodach wakeowych wśród uczestników. Ostatnio ćwiczę też jogę, żeby trochę się odprężyć i rozciągnąć.
Jeśli chodzi o plany i marzenia, to oczywiście zdobycie mistrzostwa świata było dla mnie dużym przeżyciem. Wcześniej to był mój cel, jak się wydawało wystarczająco wielki, aby do niego dążyć. I kiedy moje marzenie się spełniło zapytałam siebie – Już wiem jak to jest być mistrzynią. I co teraz? Może się to wydać niewiarygodne, ale przy całej radości to było straszne przeżycie. Poradziłam sobie z tym, wyznaczając sobie kolejne kamienie milowe, bo przecież chodzi o to, by się rozwijać. Cały czas podoba mi się kitesurfing i ciągle jest dla mnie świeży i ekscytujący.
rozmawiał: Szymon Wachal, fot. Mateusz Szeliga