Szukaj

Expedycja IV KONGO – do serca Afryki…

Expedycja IV KONGO – do serca Afryki… to wyprawa różniąca się pod każdym względem. Celem uczestników zeszłorocznej wyprawy było  stworzenie materiałów dziennikarskich przybliżających lokalną specyfikę krajów afrykańskich oraz  promocja Polski i polskości  na całej trasie wyprawy. Uczestnicy na własne oczy przekonali się o tym, że Afryka to kontynent wielu kontrastów i prawdziwa mieszanka wielokulturowości.  Przekonajcie się o tym sami! Expedycję Magazyn Exclusive Info objął swoim patronatem.

startujemy 1 lipca 2013 roku – to będzie pierwszy dzień wyprawy …

Dziś pierwszy dzień po przesympatycznym poranku zaczął się komplikować już na Słowacji. Temperatura silnika podniosła się do niepokojącego poziomu. Po sprawnej wymianie wentylatora, bo założyliśmy, że to jego wina, sytuacja niestety się nie poprawiła. Ostatecznie winą został obarczony termostat i teraz mając godzinę 23:00 Wojtek i Edi usuwają sprawcę. Pomimo problemów udało nam się dotrzeć do miejsca, które wyznaczyliśmy na pierwszy postój. Jesteśmy na Słowenii w miejscowości Bled. Po kolacji składającej się z piwa i jakże tradycyjnego dania o wszystkim znanej nazwie „kebab” będziemy odpoczywać. Jutro pobudka koło 7:00. Całe szczęście, mamy nocleg ze śniadaniem 🙂

drugi dzień wyprawy 02.07.2013

Po wczorajszych nocnych pracach przy aucie wsiadłam dziś do niego z pełnym spokojem. Niestety szybko okazało się że nadal mamy problem. Dojechaliśmy do miejscowości Savona niedaleko Genovy, po raz kolejny zostały podjęte próby usunięcia usterki . Podczas wstępnych oględzin ujawniła się dziura w chłodnicy 🙁 świetnie! Drugi dzień w podróży a my dopiero we Włoszech. Siły do nawet nocnych podróży są tylko jak ? Chyba z buta. Śpimy na campingu położonym przy samej plaży ale nigdzie w pobliżu o tej porze nie ma dostępu do neta. Mam nadzieję że sytuacja się w końcu zmieni i to cholerne auto zacznie współpracować.

trzeci dzień wyprawy 03.07.2013

Mamy za sobą kilka wymian podwójnego wentylatora na pojedynczy i odwrotnie oraz demontaż termostatu, jak i halogenów, które zasłaniały wlot powietrza do chłodnicy. Temperatura silnika odrobinę spadła i udało się nam na ten moment, jest 19:00, doturlać do Barcelony. Nie planujemy noclegu – będziemy jechać całą noc. Mieliśmy też mały problem z klimą, co nas przeraziło, ale sytuacja już opanowana. A żebyśmy się nie zasiedzieli, mamy zapewnioną gimnastykę w postaci pchania samochodu przy każdej próbie odpalenia silnika. Jakieś fatum nad nami wisi, bo nie tylko auto zawodzi. Lodówka, którą mamy, też nas zaskakuje i z pewnością nie można zaufać temperaturze z wyświetlacza. Liczę, że Afryka zakończy to Europejskie fatum.

czwarty dzień wyprawy 04.07.2013

Pomimo różnych przeszkód udało nam się dotrzeć do Maroka . Jesteśmy w miejscowości Asilla położonej 35 km od Tangeru. Czas na promie, który przewiózł nas z Hiszpanii do Tangeru poświęciliśmy na relaks. Było nam to potrzebne gdyż poprzednią noc spędziliśmy w drodze. Próbowaliśmy wczoraj uzyskać informację na temat ubezpieczenia auta, które jest obowiązkowe na terenie Maroka. Niestety była już godzina 17:00 i nic nie załatwiliśmy. Tanger jest tak głośnym i zatłoczonym miastem bez żadnych zasad w ruchu ulicznym, iż z wielką przyjemnością wyjechaliśmy na trasę prowadzącą do Asilla. Tutaj już w poszukiwaniu noclegu przez nieuwagę wjechaliśmy w ulicę jednokierunkową, na końcu której na nasze nieszczęście stał Policjant. Obeszło się na pouczeniu, a cała rozmowa była tłumaczona przez pana wyglądającego na ubogiego, parającego się uliczną sprzedażą sznurków na rękę. Pan z policji nie znał ani słowa po angielsku – coś na nas jeszcze na koniec nakrzyczał i pojechaliśmy dalej.

piąty dzień wyprawy 05.07.2013

Kolejny dzień w aucie oraz załatwianie formalności związanych z wizą do Mauretanii. Wybierającym się w tym samym kierunku nie radzimy wierzyć w informacjom zamieszczonym na stronach ambasad, które twierdzą, że urząd ten czynny jest w piątki od 9:00 – 11:00. Nam wizę udało się uzyskać po godzinie 15:00. Nie obyło się jednak bez wsparcia pana parkingowego. Pomoc ta jednak bezinteresowna nie była – kosztowała nas 3 T-shirty oraz 40 dihramów. Pracujący tam urzędnicy, jak się okazało, miewają bardzo zmienne humory. Pan, który nas obsługiwał najpierw wręcz rzucał w naszym kierunku formularzami, a po kilku minutach już zachęcał do żartów. Zadowoleni z pozyskanych dokumentów, ruszyliśmy na poszukiwania kampingu, co okazało się nie być takie łatwe. Tutejsze kampingi wręcz ukrywają się przed turystami udając opuszczone. Aczkolwiek muszą być dochodowe, biorąc pod uwagę fakt, jakim samochodem jeździł właściciel naszego poletka 😉

szósty dzień wyprawy 06.07.2013

Od naszej bazy noclegowej do Rabatu dzieliło nas zaledwie 16 km. W planach mamy zwiedzanie, a późnym popołudniem jedziemy do Meknes. Podczas śniadania zastanawialiśmy się, czy aby na pewno jesteśmy w Afryce, bo termometr wskazywał tylko 19 stopni 😉

siódmy dzień wyprawy 07.07.2013

Witajcie Kochani, pozdrawiamy z Volubilis !!! Niestety, jesteśmy poza zasięgiem wi-fi. Recepcjonista w hotelu, w którym obecnie czekamy, aż naładują się nam baterie w aparatach zapytany o Internet zaczął się tylko śmiać… i powiedział, że to mała miejscowość 😉 Nockę spędziliśmy na ściernisku przy gaju oliwnym – miejsce niezwykle malownicze, otwierają się przed nami dzikie tereny Afryki! Widoki dookoła wynagradzają lekki dyskomfort. Po ekspresowym zwiedzaniu Rabatu padliśmy bardzo szybko, nie zwracając większej uwagi na odgłosy nas otaczające. A wokoło coś się kręciło, pomrukiwało, szeleściło… Z Volubilis przejechaliśmy malowniczymi drogami Atlasu Średniego. Po tych wszystkich godzinach jazdy autostradami, tereny górskie zrobiły na nas olbrzymie wrażenie. Zatrzymując się przy niewielkiej osadzie na małą sesję zdjęciową, zaczęły na nas nawoływać dzieci siedzące przed jednym z domów. Wzięliśmy trochę cukierków i kilka koszulek dziecięcych Reportera i poszliśmy się przywitać. Mama dzieciaczków zaraz nas zaprosiła „ na pokoje”, chciała raczyć posiłkiem. W pomieszczeniach zlokalizowanych w piwnicy było chłodno, więc, chwilkę zostaliśmy, pstryknęliśmy kilka zdjęć i pożegnaliśmy się. Dostaliśmy się do Sefrou gdzie zjedliśmy posiłek w prawdziwie marokańskim stylu. Zaserwowano nam zupę z fasoli { Lubia}, bardzo pikantną oraz szaszłyk z baraniny. Niedaleko Sefrou znajduje się malownicza wioska Al- Bahatil, gdzie niektórzy mieszkańcy do dziś żyją w jaskiniach. Odwiedziliśmy jedną z takich jaskiń gdzie zostaliśmy uraczeni zieloną herbatą z miętą. Było nam przykro opuszczać ten region.

ósmy dzień wyprawy 08.07.2013

Udało nam się wreszcie dostać do internetu. Miły pan z kampingu w Fez pozwolił nam chwilkę spędzić w swoim biurze. Wczorajszego ranka opuściliśmy nasz ostatni kamping i ruszyliśmy w miasto. Edi „dorwał” przewodnik i w ciągu kilku godzin tak nas przegonił po wszystkich najważniejszych miejscach, że aż mało nam sandały nie pospadały. Zabytki są rozproszone po całym mieście, więc deptania było sporo. Największe wrażenie zrobiły na nas Cytadela i mauzoleum Szela, gdzie gniazda wiją bociany i czaple. Odwiedziliśmy Medynę, skąd ciężko było się wydostać ze względu na tłum pomiędzy kramami oferującymi w zasadzie wszystko. Obowiązkowym punktem było również Mauzoleum Muhammada V, które jest współczesną budowlą, oraz Meczet Hassana Muhammada V uważany za symbol stolicy. Kolejną pozycją na naszej trasie, z wąskimi, zacienionymi uliczkami i starymi kamieniczkami pomalowanymi na biało – niebiesko, była Kazba al Udaja otoczona potężnym obwarowaniem. Ukojenie po całym dniu półbiegu w słońcu przyniósł nam Ogród Andaluzyjski – oaza zieleni i spokoju w centrum miasta. Złapaliśmy oddech i ruszyliśmy na obiad. Po szybkim posiłku ruszyliśmy w kierunku Meknes. Im głębiej w ląd tym bardziej temperatura powietrza wzrastała. Niestety samochód znowu zaczął troszkę „fiksować” i podskoczyła temperatura. Jadąc drogą, co chwilkę spotykaliśmy kierowców czekających przy swoich pojazdach, które wymownie stały na poboczu z podniesioną klapą. Zwalniając miejscami i bez koniecznych postojów udało nam się dojechać do Meknes. Stara część miasta maksymalnie zakorkowana i standardowo bez żadnych reguł w ruchu ulicznym. Adresy kampingów, które mieliśmy zapisane okazały się być już nie aktualne. Ciężko tutaj uświadczyć napisy w języku francuskim, tylko arabskie, co komplikowało poszukiwania jeszcze bardziej. Wydostaliśmy się ze starej części miasta. Po sprawdzeniu cen hoteli we współczesnych dzielnicach doszliśmy do wniosku, że śpimy „ na dziko”. Wyjechaliśmy za miasto. Po kilkunastu kilometrach wjechaliśmy w pole graniczące z gajem oliwnym. To był nasz kamping 🙂

dziewiąty dzień wyprawy 09.07.2013

Marrakesz jest cudowny!!!! Zaraz po wjeździe do miasta trochę się pogubiliśmy. Wyszło nam to na dobre, mając tak mało czasu na zwiedzanie mogliśmy część miasta obejrzeć z okien samochodu. Kolory są tutaj jakby bardziej nasycone. Fortyfikacja w kolorze ciepłej pomarańczy wprowadza nas w bajkowy klimat, a uliczkami Medyny można spacerować bez końca delektując się tutejszym życiem. Wyposażyliśmy się w pamiątki, lokalne słodkości i oczywiście olejek arganowy. Wąskie alejki pełne kramów urzekające kolorem i zapachem, do których próbowali nas wciągać natarczywi sprzedawcy, zachwalając swoje towary, a nawet niektórzy robili to po polsku. Palais del la Bahia to jedna z najbardziej reprezentacyjnych rezydencji w mieście. Przyciągnęła nas tutaj nie tylko jego ranga, ale i historia powstania tego miejsca. Pałac został wzniesiony na zlecenie Sidi Musy, który zrobił oszałamiającą karierę z niewolnika stał się wezyrem. Żal, że tak mało czasu w tak magicznym miejscu. I znowu samochód, mapa, wytyczanie trasy i w drogę kierunek Sidi Ifni. Trasa piękna częściowo przez góry Atlasu Wysokiego. Podłoże w kolorze ceglanym sprawiało, że nielicznie panująca tutaj zieleń aż raziła.Kilkadziesiąt kilometrów przed Sidi Ifni zaczęła się gęsta mgła. Wąwozy porośnięte palmami wyglądały nieziemsko pogrążone we mgle. Zjawisko to jest cykliczne. Słońce świeci w tych rejonach przez około 5-6h dziennie. Nie polecam dla chcących się opalić;)

jedenasty dzień wyprawy 11.07.2013

Po uzupełnieniu zapasów wody i paliwa wyruszyliśmy w kierunku Sahary. Cel – granica mauretańska. Zaraz po wjeździe na Saharę otrzymaliśmy pierwszy mandat za brak pasów bezpieczeństwa u jadących z przodu, kosztowało nas to 300 dihramów. Na tej drodze spodziewaliśmy się totalnego bezludzia gdzie tylko piach będzie szalał po asfalcie. Tymczasem zaskoczył nas duży ruch, mnóstwo tirów i policji. Nie ujechaliśmy daleko o już wpadł kolejny mandat tym razem za brak pasów z tyłu – kolejne 300 dihramów. W jednym mieście mieliśmy nawet do 4 kontroli, próbowano od nas wyłudzić pieniądze. Policjant po prostu powiedział, że chce 50 eu za to, że jest naszym przyjacielem. Po kilkunastu minutach negocjacji zbyliśmy go T – shirtem. Ostrzegano nas, aby nie jechać nocą przez Saharę jednak zależało nam na jak najszybszym dotarciu do Senegalu. Po rozmowie z policjantem, który zapewnił nas, że można jechać i jest bezpiecznie, ruszyliśmy dalej. Miał rację, a może po prostu mieliśmy szczęście. O 5:30 podjechaliśmy na granicę, ustawiliśmy się w kolejce, przed nami busy wypakowane ponad normę. Procedurę przejścia przez granicę rozpoczęliśmy po 8: 00 i trwała o na do godziny 13:00. To miejsce bez żadnych reguł – tutaj wszystko toczy się bez jakiejkolwiek kontroli. Nie spotkaliśmy z niechęcią tutejszych urzędników, raczej się uśmiechali i robili sobie zdjęcia przy aucie. Okazuje się, że tutaj chaos jest normą. Pas pomiędzy granicą Sahary i Mauretanii to piach i kamienie, brak asfaltu, mnóstwo wraków porzuconych aut. Wreszcie po godzinie 14:00 znaleźliśmy się po stronie mauretańskiej. Sahara jest tutaj znacznie bardziej piaszczysta, więc po chwili piach był wszędzie, nie dało się wysiąść z auta bez okularów i zasłaniania twarzy;)

dwunasty dzień wyprawy 12.07.2013

Plany na ten dzień mieliśmy ambitne. Szybka wizyta w Ambasadzie Senegalu po brakujące wizy, a następnie na jakże upragnioną plażę. Wizyta w Ambasadzie trwała chwilę. Przekazano nam, że nic tutaj nie załatwimy, odesłano nas do ich strony www. Pomyśleliśmy sobie, że skoro naszym znajomym udało się pokonać tę trasę bez wiz to my też spróbujemy. Na granicę dotarliśmy w ostatnie chwili. Tutaj pracują tylko do 16:00. Oczywiście zaraz znalazł się przy nas pomocnik, który za opłatą pomoże załatwić wszystkie formalności. Na tutejszych przejściach granicznych raczej nie zdarza się, aby były ułatwienia dla przyjezdnych w postaci opisanych stanowisk, o tyle przy pierwszym zderzeniu z takimi realiami przydają się „pomocnicy”. Biorąc pod uwagę fakt, że mieliśmy sporo formalności do załatwienia ,a do tego czekał na nas ostatni prom, skorzystaliśmy z usług tego chłopaka. Po stronie Mauretańskiej wszystko poszło szybko. Przez cały czas otaczali nas ludzie, którzy coś chcieli sprzedać albo zadawali pytania, proponowali wymianę waluty i jeszcze dzieci proszące o prezenty. Z jednego „pomocnika” zrobiło się kilku. Trzech było cały czas przy nas a dwóch pilnowało auta. Na granicy Senegalu okazało się, że nie przejdziemy bez wiz, więc zaczęła się procedura rejestracji. Nowe zasady wizowe obowiązują od 1 lipca tego roku. System rejestracji on line chyba nie funkcjonuje do końca sprawnie, bo mieliśmy z nim spory problem. Przetestowaliśmy wszystkie komputery w tutejszej kafejce internetowej. I jeszcze zakup dodatkowej dokumentacji w postaci ubezpieczenia i pozwolenia na poruszanie się po tutejszych drogach. Ten dokument jest ważny zaledwie 3 dni, więc w poniedziałek musimy udać się do urzędu celem przedłużenia jego ważności. Na granicy załatwiając formalności spędziliśmy około 6 godzin. Wszyscy byli bardzo uczynni i pomocni, co oczywiście miało swoją cenę.

czternasty dzień wyprawy 14.07.2013

Po jednym dniu odpoczynku wzięliśmy się za zwiedzanie Dakaru. Nasz przewodnik Mamadu uznał za punkt honoru pokazanie nam najważniejszych budynków rządowych jak Senat, Pałac Prezydenta czy Plac Niepodległości. My z kolei już nie mogliśmy doczekać się wyspy Goree. Po 20 minutowej przeprawie promowej znaleźliśmy się w miejscu zupełnie innym niż Dakar. Szum fal, budynki w stylu kolonialnym – to miejsce gdzie nie ma dróg i samochodów. Klimatu dodają kobiety ubrane w tradycyjne stroje, od których nie można oderwać oczu tak przyciągają świeżością koloru i zwiewnością. Była już pora obiadowa, więc ulegliśmy jednemu z „ naganiaczy i zasiedliśmy w restauracji jego mamy. Talerz pełen olbrzymich, świeżutkich krewetek z ryżem i warzywami przywrócił nam siły. Wyspa Goree jest piękna niestety wiąże się z tragiczną historią. To tutaj handlowano niewolnikami. W muzeum niewolnictwa wysłuchaliśmy przewodnika i okrutnych historii związanych z tym miejscem.

piętnasty dzień wyprawy 15.07.2013

Na terenie Senegalu znajduje się kilka Rezerwatów przyrody, postanowiliśmy dziś jeden z nich odwiedzić. Jednak zanim tam dotarliśmy spędziliśmy prawie 3h załatwiając przedłużenie dokumentu pozwalającego na przemieszczanie się samochodem po Senegalu. Sporo też się na chodziliśmy, bo formalności nie załatwia się w jednym miejscu. Rezerwat znajduował się 65 km od Dakaru. Aby do niego dotrzeć, musieliśmy przejechać przez rozciągające się kilometrami ubogie przedmieścia, które nie zapowiadały zbliżającego się kontaktu z naturą. Ubogie kramy zbite z desek, patyków, pokryte szmatami, wszędzie śmieci, samochody, tiry, przepełnione busy a wszystko kopcące bez umiaru. Piękne baobaby pomiędzy slamsami wyglądały jakby nie na swoim miejscu W końcu naszym oczom ukazał się inny świat, W końcu naszym oczom ukazał się zupełnie inny świat – gdzie wszystko jest na swoim miejscu, a piękno przyrody zapiera dech w piersiach. Mieloiśmy zaledwie 2 godziny, ale przewodnik zapewniał, że zdążymy zobaczyć zwierzaki. Pierwszy zwierzak hiena ….. odgrodzona od reszty rezerwatu fosą i kratą . Roślinożercy byli w lepszej sytuacji. Żyrafy, nosorożce, małpki miały większą przestrzeń. Udało nam się „upolować” aparatem kilka sztuk.

szesnasty dzień wyprawy 16.07.2013

Wtorek mieliśmy spędzić w wiosce rybackiej za miastem, oraz na łódce pływając po Atlantyku od wyspy do wyspy. Jednak coś zaczęło się dziać z naszym samochodem. Wzbudziło to obawy Wojtka, ale jechaliśmy dalej. Nagle zauważyliśmy kłęby dymu – to cysterna przed nami, zapaliły się jej opony. Razem z innymi samochodami zjechaliśmy na pobocze. Po chwili spora gromada dzieci wyległa na ulice z przydrożnych skromnych zabudowań i nasz samochód momentalnie wzbudził ogromne zainteresowanie. Wzięliśmy więc kilka koszulek Reporter Girl, dla chłopców oczywiście też się znalazły i postanowiliśmy się ładnie przywitać. Momentalnie zrobił się przy nas niesamowity ruch. Sympatię pozyskaliśmy również cukierkami i drobnymi upominkami w postaci długopisów i smyczy. Uśmiechnięte buzie chętnie zaglądały nam w obiektywy 🙂

siedemnasty dzień wyprawy 17.07.2013

Chcąc sprawdzić na ile uda nam się wykorzystać zmysł handlowy, postanowiliśmy wymienić kilka naszych rzeczy na bransoletki i naszyjniki. Targowaliśmy się zawzięcie, aż udało nam się uzyskać całkiem sporą ilość kolorowych bransoletek. Są wersje zarówno dla Pań , jak i Panów, a także egzemplarze maleńkie, na dziecięcą rączkę. Wszystkie kolorowe i egzotyczne. Do tego afrykańska maska, skórzana bransoletka, drewniane małpki, a także kilka chust i sukienka.Podczas naszych zakupów zerwała się orzeźwiająca ulewa. Wszyscy tutaj czekali na deszcz. Lipiec to w Senegalu pora deszczowa, więc nie byliśmy zaskoczeni. Ulicami spłynął potok brudnej wody, zbierając z ulic nagromadzone miesiącami zanieczyszczenia. Przeskakując przez przeszkody dostaliśmy się do samochodu i ….. już po deszczu 😉

osiemnasty dzień wyprawy 18.07.2013

Dakar to prawdziwy raj dla przydrożnych handlarzy, u których można nabyć niemal wszystko, czego dusza zapragnie. [ zegarek, okulary, orzeszki itp.], Miasto wypełnia nieskończona ilość zbitych z byle czego budek pozorujących na sklepy, jednak kupujących tutaj jak na lekarstwo. Wciąż trudno jest nam wtopić się w tłum, wszędzie gdzie się pojawiamy niezmiennie zostajemy otoczeni przez zastępujących nam drogę handlarzy, którzy swoje towary podtykają nam pod twarz. Nazywa się nas serdecznie bratem, siostrą. Wzbogacilibyśmy się o całkiem liczną gromadę nowych senegalskich krewnych 😉 Jednak z tą różnicą, że tego typu przyjaźń miała swoją cenę. Doszliśmy jednak do wniosku, że więcej sióstr i braci nam nie potrzeba. Chcieliśmy poznać różnice pomiędzy Medyną senegalską a marokańską. Okazało się, że Medyna w Maroku, w porównaniu z tą w Dakarze to prawdziwie kolorowy supermarket. Szarość i, nie oszukujmy się, dające o sobie znać ubóstwo zastąpiły tamtejsze bogactwo i feerię barw. Tutejsze Medyny to tętniące życiem wąskie uliczki, gdzie wszystko dzieje się na chodniku tuż pod domostwami. Panie robią pranie, panowie robią meble, dzieci siedzą w ławkach szkolnych, a pomiędzy ludźmi jak gdyby nigdy nic, kręcą się kozy.

dziewiętnasty dzień wyprawy 19.07.2013

Zapadła decyzja – zmieniamy trasę wyprawy! Kierunek Saint Louis, a następnie przejście graniczne Rosso. Wyjazd z Dakaru zajmuje nam godzinę, suniemy między trąbiącymi, przepychającymi się i niespełniającymi żadnych norm spalania, rozlatującymi się pojazdami. Spragnieni zieleni i bezdroży udajemy się w kierunku terenu jednego z parków narodowych. Spotkaliśmy po drodze grupkę dzieci z opiekunkami. Zatrzymaliśmy się na chwilkę, aby się przywitać. Zaczęli głaskać nas po rękach, a dzieci przykładały rączki do naszych rąk i paluszkami pokazywały różnicę w kolorze skóry. Rozdaliśmy kilka upominków: smyczki Young Reporter i Ooh Poland, a opiekunki dostały torby „Super Drukarz” na zakupy. Takiej reakcji na kolor skóry się nie spodziewaliśmy 🙂

dwudziesty i dwudziesty pierwszy dzień wyprawy 20-21.07.2013

Na przejściu granicznym w Rosso stawiliśmy się około godziny 15:00. Daty w papierach pozwalają nam przebywać na terenie Senegalu tylko do 22.07.13, więc na zupełnym luzie pewni, że szybciutko dostaniemy się do Mauretanii czekaliśmy na prom. Niestety nasze wizy mauretańskie nie upoważniały nas do kolejnego przekroczenia granicy, zatem musieliśmy wrócić do Dakaru. Na granicy dostaliśmy prywatny numer telefonu do Ambasadora Mauretanii, to przyjaciel jednego z żandarmów pracującego na granicy. To nam bardzo pomogło. Ambasador tak jak obiecał – przyjął nas w niedzielę. Namawiał nas, abyśmy zostali w Dakarze, bo i tak nie zdążymy przekroczyć granicy. Już o 12: 30 byliśmy w drodze do Rosso. Udało się. Jednak zdążyliśmy. Postanowiliśmy, że śpimy na dziko. W końcu mamy w samochodzie wszystko, czego nam trzeba. Poza internetem 😉 Już po zmroku zjechaliśmy z drogi i przystanęliśmy bliżej oceanu tworząc prowizoryczny kamping. Rankiem odkurzyliśmy buty narciarskie i ruszyliśmy na „ stok”. Niestety nie mieliśmy ani widowni, ani uczniów. W koło tylko piasek;) Chociaż jazda na nartach w tych nietypowych warunkach jest całkiem zabawna – wolimy narty zimą!

dwudziesty piąty dzień wyprawy 25.07.2013

Trzy dni spędzone na trasie prowadzącej przez Saharę pozwoliły nam trochę ochłonąć. Warto podróżować przez ten teren za dnia, żeby móc zaobserwować, jak bardzo Sahara potrafi być zmienna. Kiedy wjechaliśmy do miasta Agadir poczuliśmy się jak w jakimś europejskim kurorcie – mnóstwo turystów z Anglii, Polski i Rosji. Zajrzeliśmy do Medyny – równie współczesnej jak i całe miasto. Z kolei Warzazat to miasto bardzo lubiane przez filmowców, których przyciąga tutaj pustynny krajobraz. Urocze doliny Dadis i Dara z zachwycającymi gajami palmowymi, wioski w kolorze brązowo-czerwonej ziemi – a to wszystko na tle wypalonych słońcem gór. Przejeżdżając przez góry napotkaliśmy osady Berberów. Szczególnie entuzjastycznie witały nas dzieci. Już z daleka wybiegają w naszym kierunku i zachęcają różnymi sztuczkami do zatrzymania się i obdarowania upominkami. Góry Atlas, miasto Warzazat i okolice zdecydowanie należy wpisać w marszrutę po Maroku.

dwudziesty szósty dzień wyprawy 26.07.13

Kolejny dzień w Górach Atlas, cudownie!!! Przespaliśmy noc w wyschniętym korycie rzeki, Wojtek wybrał to miejsce, kiedy już było całkiem ciemno. Rano okazało się, że to droga dojazdowa do kilku budynków, dlatego też nocą budziły nas światła samochodów i przechodzący ludzie. Niestety nikt na śniadanie nie zaprosił;) Cały dzień kręciliśmy się po górach, wyjechaliśmy wąską szutrową drogą mieszczącą zaledwie jeden samochód na wysokość 2930 m n.p.m. Myśleliśmy, że to może droga w jedną stronę, aż do chwili, kiedy z naprzeciwka nadjechał Land Rover. Minięcie się na drodze wymagało trochę zachodu i umiejętności. Widoki przy tym niesamowite, roślinność z braku wody karłowata i w znikomych ilościach. Co jakiś czas mijaliśmy namioty Berberów i ich stada kóz oraz wielbłądów. Szczególnie emocjonalnie reagowały na nas dzieci, już z daleka biegły na bosaka po kamieniach w naszą stronę. Zachęcały nas do zatrzymania się i obdarowani ich jakimś prezentem. Dziewczynki prosiły o biżuterię, jeden chłopiec i jego mama prosili o buty. Niestety wszystkich życzeń nie mogliśmy spełnić, ale każdy otrzymał jakiś upominek. Dla mnie najbardziej wzruszający był moment, kiedy jedna z trzech dziewczynek, przy których się zatrzymaliśmy pokazywała na siebie i na samochód jakby chciała nam pokazać, żeby ją zabrać. Ludzie z tego regionu byli bardzo przyjaźni, machali do nas, uśmiechali się. Następnie droga w kierunku Fez. Wojciech wybrał mało uczęszczaną drogę przez góry, nawet nawigacja jej nie widziała. Zdarzały się odcinki bez asfaltu lub zasypane skałami, trafił się również szlaban i zerowa informacja na temat objazdu. Na noc zatrzymujemy się w iście znanej nam scenerii, strumyk, łąka a na niej bociany. Marny posiłek w postaci ryżu z sosem pomidorowym ze słoika. Jesteśmy zmęczeni i po raz pierwszy idziemy spać, choć słońce jeszcze nie zaszło.

dwudziesty siódmy dzień wyprawy 27.07.13

Pobudka przyszła nam dziś wyjątkowo łatwo. Trochę nadrobiliśmy zaległości ze spaniem. Szybkie śniadanie i w drogę do Fez – mamy około 100 km. Najważniejszy punkt dnia stanowi Medyna w Fez. Upał towarzyszy nam nadal, aż się kręci w głowie. Uliczki Medyny są wąskie i zacienione, ale jednak i to w tak upalny dzień nie przynosi ukojenia. Wciąż trafiamy na ślepe zaułki i na barwne place targowe mijając osiołki i konie, które są głównym środkiem transportu w tych wąskich uliczkach. Próbuję robić zdjęcia ludziom zajętym sprawunkami i dostaję burę, więc szybko staramy się wmieszać w tłum i zniknąć w jednej z uliczek. Zapada też decyzja, że dzisiaj mamy dostać się do Tangeru, więc w drogę. Jeszcze tylko posiłek, mało orientalny, bo w Mc Donaldzie;) Przed nami prawie 300 km.

dwudziesty ósmy dzień wyprawy 28.07.13

Ostatnią noc spędziliśmy na kempingu w Tangerze. Wybraliśmy pierwszy lepszy i świetnie trafiliśmy, dobra cena, na terenie restauracja w iście europejskim stylu ze świetnym jedzeniem. Ponadto, serwowali do posiłku marokańską herbatę z dodatkiem świeżej mięty i duuużą ilością cukru, podana w bogato zdobionym czajniczku. Smakowała tym lepiej, że wzięło nas na wspominki i podsumowania naszej podróży. Prom Tanger Med. – Barcelona odpływa 29.07.13 o 23: 00 mamy, więc półtorej dnia na odpoczynek i opalanie.

dwudziesty dziewiąty dzień wyprawy 29.07.13

Ostatnia noc na marokańskiej ziemi była niesamowicie zimna i tak wietrzna, że aż ciężko było utrzymać się na nogach. Musieliśmy wyciągnąć cieplejsze ubrania;) Zgodnie z zaleceniem agenta, u którego kupiliśmy bilet, w porcie byliśmy już o 18: 30. Chwila formalności, skanowanie samochodu i już staliśmy w kolejce na prom. Co prawda docelowo miał wypłynąć o 23:00, a finalnie ruszyliśmy o 1:30.

trzydziesty dzień wyprawy 30.07.13

Dwie noce przespaliśmy na promowych fotelach. Pomieszczenie było tak mocno klimatyzowane, że spaliśmy opatuleni po uszy, więc w ciągu dnia koniecznie trzeba było wygrzać się na pokładzie. Potrzebny nam był dodatkowy śpiwór, a nie pozwolono nam wejść do pomieszczenia pod pokładem gdzie znajdowały się samochody. Zaliczyliśmy więc małe włamanie do garażu. Całe szczęście bez żadnych konsekwencji. Rano 31.07.13 już byliśmy w Barcelonie. Małe tapas na śniadanie i szybkie zwiedzanie miasta. Wojtek złapał chyba w żagiel wiatr wiejący z Zakopanego 😉 bo aż się palił do powrotu. Późną nocą byliśmy już u znajomych w Mediolanie.

zakończenie wyprawy – 1 sierpień 2013

Europa wydała się nam mało przyjazna. Przez ten miesiąc w Afryce przyzwyczailiśmy się, że ludzie zwracają na nas uwagę, zaczepiają a przede wszystkim uśmiechają się do nas. A teraz jedynie nasz samochód wzbudza zainteresowanie. O godzinie 1: 30 dotarliśmy do Zakopanego. Wojtek jest już u siebie. Ja musze jeszcze chwilkę zaczekać zanim przywitam się z moim bliskim, ale to już kwestia godzin…. do Krakowa niedaleko. To już koniec, chociaż cieszymy się, że jesteśmy w domu to jednak trochę żal. Długo będziemy wspominać te 32 dni podróży.

Więcej informacji:http:www.e4kongo.pl