Szukaj

Dumny jak paw, wyluzowany jak zawsze

KingPaw o swojej pierwszej płycie - Album TABU miał premierę na kanale YouTube należącym do artysty 21 lutego 2020 r.
Hilton, Berlin | fot. archiwum artysty

Kuba Paw pojawił się na scenie z singlem Pawarotti w 2016 r. Tytuł wiele mówi o jego poczuciu muzycznej misji. Kawałek został dobrze przyjęty, ale nikt nie wziął na poważnie zapowiedzi o wydaniu płyty. Tymczasem właśnie ukazał się obiecany przez Kubę album TABU. Kim jest człowiek, który już w pierwszych wersach zaskakuje połączeniem nieco bezczelnego stylu z ambitną tematyką i perfekcją wykonania?


Tracklista albumu TABU:
1. JINX (prod. SecretRank);
2. N/N;
3. EXODUS (prod. soSpecial);
4. PAWAROTTI;
5. WIATR W KLATCE;
6. BUDDA;
7. SAM (feat. Kristoff)
EXCLUSIVE: Paluch w kawałku „Hip-Hop 4 Ever” zauważa, że rap sprzedaje więcej płyt niż pop i rock. Rzeczywiście biorąc pod uwagę ilość przekazu w dobrym kawałku rapowym, to starczyłoby na niejeden rockowy album. Rap pokonał rocka, ale czy teraz sam się nie kończy?

KINGPAW: Rap nie pokonał rocka. W przeszłości nastąpił moment, w którym rock przestał być opiniotwórczy, innowacyjny i kontrowersyjny, a stał się zwyczajnie odtwórczy i konserwatywny. Wtedy na rynku wystąpiła próżnia. Naturalnym więc było nadejście zjawiska, które tę pustkę wypełniło. Doczekaliśmy się więc takich artystów jak 2Pac, czy formacja NWA. Byli unikatowi, innowacyjni, wyraziści i kontrowersyjni, przez co stali się opiniotwórczy. Wtedy świat skierował swoje oczy w stronę rapu.

Jedynym problemem był fakt, że przez konkretny charakter twórczości, ich docelowi odbiorcy byli mocno sprofilowani. W dużym skrócie i uproszczeniu – jeśli nie wyszedłeś z biedy, nie miałeś do czynienia z gangami lub nie doświadczyłeś prześladowania na tle rasowym, nie zrozumiesz tego, o czym tak naprawdę mówili. Tego typu postawa była mieczem obosiecznym. Z jednej strony prezentujący ją artyści zdobywali masę bezwzględnie oddanych i nareszcie w pełni zrozumianych fanów. Z drugiej strony budowała niewidzialną barierę oddzielającą tę twórczość od zafascynowanych nią ludzi, którzy utożsamiali się z nią w mniej bezpośredni sposób. Ta sytuacja trwała wiele lat.

Przełomowym momentem, w którym wszystko się zmieniło, był rok 2007, gdzie w czasie zbiegły się premiery dwóch albumów – „Curtis” 50 Cent’a i „Graduation” Kanyego Westa. Rezultat był taki, że Ye zdominował 50 Cent’a w wyniku sprzedaży płyt.

W tamtym momencie wspomniana wcześniej bariera (pochodzenia z getta – red.) przestała istnieć, a nikt bez pierwotnie nakreślonego background’u nie powinien już czuć kompleksów nazywając się częścią, czy zwolennikiem tej kultury.

Nikt nie może tego przewidzieć kiedy dany gatunek muzyczny się skończy. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo to oznacza, że wszyscy nadal możemy dać się zaskoczyć. Jeśli tak będzie to znaczy, że nadal istnieje pole do innowacji.

EXCLUSIVE: Dziś każdy bierze się za rap, nawet YouTuberzy nagrywają kawałki dla żartu i o zgrozo są one na podobnym poziomie, co produkcje niejednego młodego rapera. Co ciekawego masz do powiedzenia, skoro bierzesz się za rapowanie?

KINGPAW: Zależy co masz na myśli mówiąc „na podobnym poziomie”. Jeśli mówimy o liczbie odbiorców lub poziomie technicznym, na którym stoi produkcja, czy też mix i mastering to w dużej mierze masz rację. Trzeba pamiętać jednak, że pozostaje jeszcze warstwa liryczna oraz wokalna, czyli elementy, których nie można zlecić na zewnątrz, a są kluczowe dla powodzenia materiału.

Nie jestem fanem rapujących YouTuberów, ale jeszcze mniejszym sytuacji, w której ktoś występuje w roli sędziego, ławy i kata w jednym. Kto niby daje prawo o decydowaniu, co ktoś powinien robić, a czego nie, jeśli podchodzi do tego profesjonalnie i wkłada w to emocje? Niech zweryfikuje to rynek!

Mimo to, że posiadam doświadczenie muzyczne – wiele lat byłem instrumentalistą – to uważam, że ten konkretny świat to bardziej Strefa Schengen. Tego typu „paszport” na pewno pomaga przy tworzeniu nowego materiału, ale nie uważam, żeby był niezbędny.

Na przestrzeni lat wiele utworów i albumów pomogło mi przetrwać ciężkie etapy w moim życiu. Poruszane w nich kwestie i problemy były tożsame z tymi, z którymi aktualnie się borykałem. To zawsze wpływało u mnie na zmniejszenie poczucia wyalienowania.

Duża część moich utworów to próba odwzajemnienia tej przysługi. W życiu dużo łatwiej jest rozprawić się człowiekowi z problemem, gdy ma świadomość, że nie jest w nim osamotniony.

EXCLUSIVE: Kiedy o tym mówisz, można przywołać wersy wielu twórców, dla których rap jest okazją dla przepracowania przeszłości. Paluch mówi wprost: „Ślepe uliczki pamięci, wiem, nie chcesz tam wejść. Dla lepszego jutra musimy to przejść.” Z czym dokładnie chcesz się zmierzyć?

KINGPAW: Dzisiaj tempo życia jest chore! Jak niby masz dowiedzieć się, dlaczego czujesz się w dany sposób, jeśli nie masz czasu zastanowić się, jak właściwie się czujesz? Z tego właśnie powodu, tworzenie nowych kawałków jest dla mnie formą autoterapii. Dzięki temu procesowi mam czas, by przeanalizować swoje odczucia, nazwać je i wypowiedzieć na głos. Bardzo doceniam ten czas, bo uważam go za dobro rzadkie.

Tworząc materiał nie dbam o to, czy będzie on dla kogoś ciekawy, przełomowy, czy spektakularny. To nie Dragons’ Den. Sam fakt tworzenia, możliwość opowiedzenia pewnych historii i tego, co się z nimi wiąże są dla mnie satysfakcjonujące. Jeśli komuś to się spodoba, a co ważniejsze – w jakiś sposób może się z tym utożsamić – będę bardziej niż zadowolony.

EXCLUSIVE: Jak narodził się pierwszy singiel „Pawarotti„? Skoro traktujesz nagrywanie terapeutycznie, to co konkretnie cię zabolało?

KINGPAW: Kiedy podjąłem decyzję o nagraniu albumu i zacząłem pracować nad jego koncepcją, podzieliłem się swoim planem ze znajomymi. Reakcją kilku z nich był gromki śmiech. To mnie nie zdziwiło, bo wiadomo, że w naszym kraju często zdarza się, że gdy ktoś robi coś ponad-programowo, to trzeba go wyśmiać. To, co było dla mnie zadziwiające to fakt, że kilku z nich było wręcz oburzonych. „Jesteś poważnym człowiekiem!”, „Jak zareagują ludzie w środowisku, gdy się o tym dowiedzą?”, „Daj sobie spokój! Nie pasujesz tam!”.

Poczułem się tak, jakbym z powrotem cofnął się do czasów gimnazjalnych, gdzie słyszałem, że nie mam prawa czuć się związany z tą kulturą, bo mój ojciec ćwiczy boks z Michalczewskim, a nie z moją matką. Od tamtego czasu jednak sporo się zmieniło. Ponad dekadę temu, jako dzieciak, nie odpowiedziałem nic. Teraz nie zamierzałem milczeć i postanowiłem utrwalić kilka słów dla ludzi, którzy uważają, że mają prawo mówić mi, co powinienem robić, a czego nie. Tak właśnie powstał „PAWAROTTI”.

EXCLUSIVE: Na płycie szczerze mówisz o swoich rozterkach miłosnych, a do tego bardziej śpiewasz niż rapujesz. Fajnie się tego słucha, ale czy to nie hip-hopolo? Czym jest dziś prawdziwy rap i hip-hop?

KINGPAW: Ten termin jest jeszcze w obiegu? Słuchałeś w ogóle mojej płyty?

Zapytam inaczej – co nie jest prawdziwym rapem? Czy jest pewna tematyka, którą należy poruszać, by móc określać w ten sposób swoją twórczość? Czy jest to materiał, który jest melodyjny, a artysta używa auto-tune?

W takim razie idź i powiedz Igi’emu, który jest bardzo ciężko pracującym i fantastycznym gościem, że to jednak nie to! A może gdy z raperami współpracują artyści z branży pop, rock, alternatywy, elektroniki?!

Idź i powiedz Quebo, który nagrywał z Klaudią Szafrańską, albo ostatnio z Natalią Szroeder, że to nie jest prawdziwy rap!

Albo chłopakom z PRO8L3M’u i Taco, którzy nagrywali z Dawidem Podsiadło, z którym poznaliśmy się jeszcze w czasach szkolnych, a już wtedy wiadomo było, że osiągnie ogromny sukces. Powiedz im, że to nie jest prawdziwy rap!

Taki podział sprawiłby, że cofnęlibyśmy się z powrotem do starych czasów, a zarówno artyści jak i odbiorcy znów zaczęliby mieć kompleksy. Zabiłby jakąkolwiek chęć i potrzebę eksperymentowania i bycia innowacyjnym, a przecież to właśnie te czynniki sprawiają, że rap wciąż się rozwija i dotarł do obecnego miejsca!

EXCLUSIVE: Zgoda, nawet drapieżne albumy mają kawałek o miłości i potrafią to być dobre numery. Wiatr w klatce – to kawałek, gdzie mówisz o trudnościach w nawiązaniu długotrwałych relacji. Co uważasz za największą przeszkodę w przysłowiowym posadzeniu drzewa, budowie domu i posiadaniu dzieci?

KINGPAW: Uważam, że staliśmy się więźniami zbyt wielu możliwości. Aplikacje randkowe sprawiły, że poznanie kogoś nigdy nie było szybsze i prostsze. Wieczorem wracasz do domu, zakładasz dres, nalewasz sobie drinka i zaczynasz segregację. Spodobała Ci się dziewczyna więc przesuwasz w prawo. Swoją drogą – Dziewczyny, jeśli naprawdę wierzycie, że facetowi spodobał się wasz opis i to właśnie dlatego do Was napisał to już lećcie po lody i wino. Jedyne, co spodobało mu się w waszym opisie to, że mógł zacząć rozmowę w ciekawszy sposób niż przeciętny stulejarz. Zaczynasz więc rozmowę. I kolejną. I następną. Zanim się nie spostrzeżesz masz już całkiem pokaźne portfolio, więc teraz możesz wybierać. Nie stresuj się jednak zbytnio, bo zawsze możesz tu wrócić, gdyby coś zaczęło Ci przeszkadzać. I na pewno zacznie…

Bo tutaj wkracza Instagram! Aplikacja, która udowadnia, że nie ma ludzi brzydkich, ale nie ma też ludzi biednych. Takie magiczne miejsce, w którym gargantuiczna wręcz liczba kobiet ma nadzieję ustawić się dzięki wiedzy, jak się ustawić.

Gdzie deklaruje swoją wyjątkowość poprzez posiadanie Neverfull’a, a to, że nie szuka atencji najlepiej udowadnia ich wypięty na co drugim zdjęciu tyłek. Gdzie każda z nich wygląda jak seksbomba chociaż dopiero co otworzyła oczy.

Owszem, takie zabiegi nie są niczym nowym. Stosowano je wielokrotnie w przeszłości w celu kreowania wizerunku kobiet, które były osobami publicznymi. To były jednak odosobnione przypadki, jednostki. Za nimi stał cały sztab ludzi, a nie photoshop i lightroom. Jestem też bardziej niż pewny, że nie mogłeś do nich wtedy wysłać zdjęcia swojego przyrodzenia. Przynajmniej nie jednym kliknięciem…

To wszystko jest tak powszechne, że wydaje się być realne. Przez to czujesz pragnienie, widzisz kolejny miraż i zaczynasz wierzyć w jego prawdziwość. Tak nakręca się błędne koło.

EXCLUSIVE: W swoich kawałkach otwierasz się przed słuchaczem, opowiadasz o dzieciństwie i domu rodzinnym – czy nie obawiasz się krytyki, którą niesie ze sobą popularność?

KINGPAW: Dorastałem w domu, w którym wysokie oczekiwania były codziennością. Tak samo jak presja i krytyka. Największym wyzwaniem było jednak dla mnie podjęcie decyzji o tym, by pójść własną drogą. Zrezygnować z tego, kim byłem, by stać się osobą, którą zawsze chciałem być. Patrząc wstecz, to było najtrudniejsze.

Wielu ludzi w życiu ma na Ciebie plan, który jest jedynym słusznym. Ich punkt widzenia to prawda absolutna. Dostosuj się albo zgiń! Takie podejście jest w stanie zabić w człowieku jakiekolwiek poczucie wyjątkowości, wiarę że Twoje zdanie ma znaczenie i że możesz coś zmienić. Nie kupuję tego!

Wyznaję zasadę, że przed opinią ludzi, która naprawdę ma wartość nie musisz się bronić. Musisz o nią zabiegać.

Błagam Cię, nie jestem na razie znaną osobą, więc ta kwestia u mnie nie występuje.

EXCLUSIVE: Poruszasz temat opuszczania gniazda rodzinnego. Millenialsi i pokolenie Z szybko dorasta, ale wolno się usamodzielnia. Krytykujesz cudzy instagram, a na twoim profilu też uprawiasz niezły lans? Czy w ten sposób udowadniasz swoją wartość i niezależność?

KINGPAW: Nie przesadzajmy! Na swoim koncie dokumentuję głównie wspomnienia z podróży, czyli jedynego wydatku, który czyni człowieka bogatszym. Nie! Nie udowadniam i nie zamierzam. Nie czuję ani takiej presji, ani takiego obowiązku. W życiu osiągnąłem dużo więcej niż planowałem, czy jeszcze fantazjowałem jako nastolatek. Mentalnie żyję na wartości dodanej. Nie karmię się aprobatą innych ludzi i nie czuję musu, by spełniać cudze oczekiwania. Nie jestem od nikogo zależny. Takie życie to komfort. Oglądałem ostatnio dokument „Miss America” poświęcony Taylor Swift. Brzmi to groteskowo, ale dobrze obrazuje on sytuację, w której Twoje życie wygląda jak mokry sen nastolatki obsypany brokatem, a jednocześnie nie czujesz się szczęśliwy. Wszystko przez to, że nie jesteś swoim największym fanem.

Hong Kong Victoria Peak | fot. archiwum artysty
EXCLUSIVE: Słoiki – z jednej strony wkurzają miejscowych, bo rządzą się już po paru miesiącach, a słoma im z butów wychodzi. Z drugiej strony, gdzie byłaby Warszawa, czy nawet Kraków, gdyby nie przyjeżdżali do nich ludzie do pracy z innych miast? Tak naprawdę słoiki robią przysługę miejscu, gdzie przyjeżdżają, a krzywdę miejscom które opuszczają. Jesteś słoikiem?

KINGPAW: A miejscowy to taki, co tu mieszka rok, czy dwa? Przykładowo – termin „Prawdziwy Warszawiak” to dziś określenie niemal mityczne i wydaje mi się, że podobne realia mają zastosowanie dla pozostałych dużych miast. Migracje ludności ukształtowały to, jak wygląda dziś świat, cywilizacja i nie są żadnym novum. Współczynnik migracji wewnętrznych i tak stoi na bardzo niskim poziomie w przeciwieństwie np. do Stanów Zjednoczonych.

W pewnym sensie jestem „słoikiem”. Nie traktowałem jednak swoich przenosin przedmiotowo, bo moim celem nie było jedynie ukończenie studiów, czy znalezienie pracy. W czasach podejmowania decyzji o przeprowadzce panujący tu klimat po prostu bardzo przypadł mi do gustu.

Patrzę na to zupełnie inaczej. Przyjezdni robią przysługę sobie, bo miejsca, które opuszczają robią im krzywdę.

Są w Polsce mniejsze miasta, które dynamicznie się rozwijają, tworzą miejsca pracy dla coraz to nowych sektorów rynku, a są też takie, które są zabalsamowane jak Lenin. Przykładowo – chcesz być programistą, a jedyne co oferuje Ci Twoje miejsce zamieszkania to posada nauczyciela informatyki w technikum. Umiejętności to jedno, ale bez odpowiedniej platformy nie masz szans na samorealizację.

EXCLUSIVE: Nie dosyć, że słoik, to jeszcze banan. Nosi koszulę i buty na cienkiej podeszwie, więc nie zna trudów życia. Wprawdzie Kali w kawałku Koń Trojański zauważa: „Kto powiedział że mocny MC ma mieć dres, kto powiedział że ja mam wyglądać tak jak ty tego chcesz, łysina i kaptur, to nie jedyna broń, bo prawdziwą broń ma też ten ziomek w koszuli Louis Vuitton.” Mimo wszystko wyglądasz na wrażliwego chłopaka z dobrego domu, za słabego na rap grę. To chyba najtrudniejsza rzecz dla dżentelmena, dać do zrozumienia osobom, które wszystko wiedzą, że uprzejmość nie oznacza słabości.

KINGPAW: Nie widzę tu pytania… Nie wiem, gdzie robiłeś research, ale polecam zmienić informatorów na takich, którzy mają przynajmniej mój numer telefonu. Nie jestem stereotypowym i memogennym dzieciakiem, któremu rodzice zapewnili ścieżkę kariery, a jedynym moim zdaniem było tego nie spieprzyć. Jestem gościem, który na studiach dostawał do dyspozycji 800 zł miesięcznie, zakupy robił z kalkulatorem w ręku, a moim pierwszym samochodem nie było A45 AMG tylko 14-letni – wtedy – Opel Corsa. Wiem, że ignorancja jest błogosławieństwem, ale zachowaj chociaż odrobinę rzetelności.

Nie wiem, czy sytuacja, gdy przepuszczam kobietę w sklepowych drzwiach nie oczekując za to braw na stojąco od klientów, kasjerek i magazynierów wystarczy, by móc nazywać się dżentelmenem.

Jestem za to pewny, że ludziom, którym wydaje się, że wiedzą wszystko nie warto starać się udowodnić ani uprzejmości, ani niczego innego. To robota głupiego.

Na co dzień uprawiam sport ekstremalny zwany prowadzeniem firmy w Polsce. Wraz z moim wspólnikiem na przestrzeni kilku lat rozwinęliśmy ją do etapu, w którym pozwala nam ona na prowadzenie poziomu życia, które nazwałbym mianem „przyzwoitego”. Chciałbym jednak, żeby pewne sfery mojego życia na zawsze pozostały prywatne, więc nie będę zbyt szeroko poruszać tego wątku. Poza tym, rozgłos nie zawsze służy interesom.

EXCLUSIVE: Ludzie, którzy skończyli studia, maja poczucie straconych lat. Ludzie, którzy ich nie skończyli mają kompleksy. Skończyłeś studia. Co ci to dało?

KINGPAW: Są też nieliczni, którzy je skończyli i faktycznie wpłynęło to korzystnie na przebieg ich ścieżki zawodowej. Wydaje mi się jednak, że takich ludzi jest coraz mniej przez to, że uczelnie wyższe w Polsce to dziś bardziej zautomatyzowane fabryki niż manufaktury. Niezależnie od tego, każda uczelnia to wielka platforma networkingowa i okazja do nawiązania relacji międzyludzkich. Uznałbym to za największy plus, bo możesz tam poznać masę ludzi w tym wielu wyznających Twój system wartości, podzielających i wspierających Twoje plany i ambicje. Po ukończeniu studiów ta platforma ulega znacznemu skurczeniu. To jednak dzieje się samoistnie i wynika z samej organizacji.

Największa wada? Student wykładowcy najzwyczajniej w świecie przeszkadza. Jest tak dlatego, że wśród uczelnianej kadry stopień wyżej w akademickiej hierarchii oznacza większy autorytet i większe wynagrodzenie. Nie zdobywasz jednak szczebla wyżej w akademickiej drabinie za pomocą kontaktu ze studentem i zainteresowania go swoimi zajęciami. Zdobywasz go za pomocą wypluwania kolejnych prac badawczych i odbywaniu wyjazdów naukowych. Jak przeciętny student ma wyciągnąć z tego coś dla siebie?! To właśnie uważam za największą bolączkę szkolnictwa wyższego i powód wielu problemów, bo to najzwyczajniej w świecie jest konflikt interesów.

EXCLUSIVE: Nawijasz, że pracowałeś kiedyś w sklepie z odzieżą. Jaki styl ci odpowiada i czy chciałbyś kiedyś mieć swoją linię odzieży? Jeśli tak, to jaki styl by miała?

KINGPAW: Dużo jest we mnie pragmatyzmu. W mojej szafie znajduje się m. in. ponad 30 jednakowych białych T-shirtów i ponad 10 par jednakowych czarnych dżinsów. Wybór garderoby na co dzień nie stanowi więc dla mnie czasochłonnego zajęcia. Nie wydaję na nie zbyt dużo pieniędzy. Mam jednak słabość do butów i dodatków, które w prosty i niewymuszony sposób dodają fantazji. Moim ulubionym modelem jest Yeezy 350, których posiadam kilkadziesiąt par, a jednocześnie są najwygodniejszymi butami, jakie miałem okazję nosić.

Nie mam aspiracji do założenia swojej marki odzieżowej. Gdyby jednak przyszło co do czego, nie podjąłbym się projektowania, bo nie mógłbym konkurować z innymi w tej dziedzinie na najwyższym poziomie, a to jedyna konkurencja, którą jestem zainteresowany.

EXCLUSIVE: Jakie masz marzenia muzyczne? W naszym pierwszym niepublikowanym wywiadzie, powiedziałeś, że nie cieszyło cię samo dmuchanie w rurę – czyli gra na saksofonie – ale to, że przez 30 min na scenie masz do dyspozycji publiczność, widzów, którym możesz przekazać swoje emocje. Chcesz robić swoje aranżacje, doskonalić emisję głosu, czy raczej stać na scenie i łapać kontakt z publiką?

KINGPAW: Jedno nie wyklucza drugiego. Oczywiście, że chciałbym rozwijać swój warsztat, szukać nowych inspiracji i pomysłów. Chciałbym wkrótce zacząć prace nad nowym materiałem, ponieważ teksty na TABU powstały już jakiś czas temu, a przez ten okres się wydarzyło. Jednocześnie, nie chciałbym być artystą, który zamknie się w skrzyni i zatrzaśnie nad sobą wieko. W końcu zarówno dla wykonawcy jak i jego słuchaczy nie ma bardziej emocjonujących momentów niż koncerty.

Nie wyobrażam sobie, żeby jakiekolwiek nagrody i wyróżnienia mogły dać większą satysfakcję niż grupa ludzi skandujących teksty moich kawałków, z którymi się utożsamiają. Wolałbym pełną salę niż ścianę.

Swój pierwszy muzyczny cel niedawno spełniłem wraz z upublicznieniem płyty. Mam w głowie mnóstwo nowych pomysłów, ale na razie staram się o nich nie myśleć. Nie chcę się nimi rozpraszać. Moim aktualnym celem jest dotarcie z najnowszym materiałem do jak najszerszego grona odbiorców. Gdy to się uda, przyjdzie czas na realizację kolejnych.

fot. archiwum artysty