Nadeszły czasy, kiedy posiadanie własnej marki jest łatwiejsze niż kiedykolwiek. Kiedyś za marką odzieżową, zwykle stał znany projektant czy dom mody. Tymczasem w ciągu dwóch ostatnich dekad, niepostrzeżenie do gry wkroczyły marki założone przez modowych naturszczyków. Wkroczyły i odniosły sukces. Ba, nawet wytyczyły trendy, za którymi grzecznie podążyły duże domy mody. Jak to się stało?
Po prostu dzisiaj marka to już nie narzędzia produkcji, gdyż te są powszechnie dostępne, ale pewna filozofia, zbiór wartości, a nade wszystko zrozumienie klienta. Jeśli nawet Kanye West projektuje dziś modę, to znaczy, że może to robić każdy. W poszukiwanie kultowych brandów wybraliśmy się na południe Hiszpanii, tam gdzie wiatr i woda przyciągają surferów z całego świata. Odkąd wszystkie odmiany surfingu stały się ważnym składnikiem kultury masowej, a uprawiający je ludzie zaczęli wyznaczać tredny również w modzie, niszowe marki z miejsc przez nich odwiedzanych zaczęły mieć globalny zasięg. Powstały prawdziwe legendy, które choć tylko od czasu do czasu wypuszczają nową kolekcję, to i tak mają liczne grono wielbicieli. Poznajcie najciekwasze z nich:
Tarifa Piratas
Tarifa Piratas to esencja lokalnej marki o globalnej atrakcyjności. To nie idiotyczna moda na czaszki drukowane bez pokrycia niczym emblemat na wszystkim. To prawdziwi piraci ze słynnej hiszpańskiej Tarify, którzy pływają pod skrzyżowanymi deskami, bo nie boją się ostrej jazdy na fali. W nieliczne bezwietrzne dni zaczęli szyć ciuchy i wyszło im to całkiem nieźle. Kiedy z sennej dziury Tarifa wyrosła na europejską stolicę sportów deskowych, piraci stali się rozpoznawalni niczym Quicksilver czy O’Neill. Ale niespecjalnie byli zainteresowani międzynarodową ekspansją, tak więc po ich produkty najlepiej przyjechać do Tarify. Może przy odrobinie szczęścia będzie otwarte i coś uda się kupić.
Lost Enterprises
Nie tylko lokalne hiszpańskie marki można kupić w pełnych leniwej, niepowtarzalnej atmosferty surfshopach. Jest też import z Zachodniego Wybrzeża USA, ale całkiem niekorporacyjny. Team Lost czyli drużyna przegranych, to ekipa surferów, która założyła Lost Enterprises, czyli przegrane przedsiębiorstwo. Plan był prosty – ekipa ludzi, w których nikt nie pokładał nadziei założyła światową markę, która odniosła prawdziwy komercyjny sukces. Dawno przeszli etap zajawki i obecnie są dużą, dochodową marką sprzedawaną na wszystkich kontynentach. Swoją przygodę z biznesem zaczęli od narysowania loga długopisem w zeszycie. Zresztą do dzisiaj właśnie tego loga używają.
No Work Team
No Work Team to nazwa, która mówi sama za siebie. Taki brand mogli założyć tylko włoscy surferzy, którzy pojechali na wakacje na Fuerteventurę. Tak bardzo im się spodobało, że stwierdzili, że nie wracają do pracy i zostają na plaży. Żeby jakoś przetrwać zaczęli wytwarzać odzież z nadrukami swojej nowej życiowej filozofii. Surferzy nie musieli brać kredytu na otwieranie nowych sklepów na świecie, bo to środowisko stanowi wielką, światową komunę. Wystarczyło zadzwonić do przyjaciół, żeby koszulki N.W.T. zawędrowały nawet na Hawaje.
Fuerte Action
Fuerte Action to chyba najmniej romantyczna, ale za to najbardziej efektywna surferska historia. Nic dziwnego, gdyż założycielem jest Niemiec, René Egli, właściciel słynnej szkoły wind i kitesurfingowej na Fuerteventurze. Produkcja ciuchów dedykowanych sportom wodnym była tylko kolejnym krokiem konsekwentnie realizowanego planu popularyzacji windsurfingu i rozwoju jego światowego centrum na Fuerteventurze. Jednak ciuchy spod tego znaku to nie tylko jeden z elementów układanki, to pełnoprawna, dobrze zaprojektowana i wykonana w Hiszpanii kolekcja, a nie nadruki na importowanych koszulkach.
El Niño
El Niño to również marka z Tarfiy. Chociaż dorobiła się nieco większej liczby sklepów w całym kraju, również nie specjalnie przejmuje się ekspansją. El Niño to chyba najbardziej modowa spośród autentycznych surferskich marek, która robi kolekcje ciuchów i akcesoriów z prawdziwego zdarzenia. Być może dzieje się tak za sprawą wkurzonego ludzika, uosabiającego potęgę natury, w każdym razie, kiedy macie na sobie koszulkę z kultową maskotką „El Niño” to jesteście kimś! Nawet osoba w t-shircie od samego Karla Lagerfelda powinna zdjąć na wasz widok nakrycie głowy. Bądźcie gotowi, bo na koniec tego roku szykuje sie nowa kolekcja!
tekst: Szymon Wachal, fot. materiały prasowe El Nino