Szukaj

Nie poddaję się przypadkowi – Borys Makary

Wywiad z fotografem Borysem Makarym
Borys Makary, fot. Samuël Berthet

Krytyczna, lecz całkiem optymistyczna, rozmowa o wartości każdego kadru, modzie na fotografowanie i o kulturze masowej, którą konsumujemy i tworzymy

Czy dzisiaj zdarza się jeszcze sztuka przez duże „S”?

Zacznijmy od tego, że w naszym kraju właściwie nie ma popytu na sztukę. Dla artystów nie jest to atrakcyjny rynek. Po pierwsze dlatego, że jeszcze nie stać nas na sztukę, po drugie dlatego, że świadomość odbiorcy jest niska. Ludzie gubią się, nie wiedzą, czy coś jest dobre, czy nie. Próżno też szukać punktu odniesienia. Nie obcując z dobrą sztuką, nie wiemy, co jest dobre. Przykładem tej sytuacji mogą być rozmowy z moimi znajomymi, architektami wnętrz. Otóż zdarza się, że klient do wnętrza urządzonego na dobrym poziomie, mimo że stać go na dzieła sztuki, zamawia reprodukcje z domu meblowego. Takie, które są w co drugim mieszkaniu.

W przypadku fotografii przekłada się to na samych twórców. Wielu wydaje się, że fotografię może uprawiać każdy, gdyż stała się tak prosta i dostępna. Jest mało miejsc, gdzie można zasięgnąć rady od bardziej doświadczonych osób. W sieci, gdzie użytkownicy dzielą się swoimi pracami i oceniają nawzajem, liczy się punktacja. Więc wszyscy są dla siebie mili, gdyż dzięki temu sami zdobywają więcej pozytywnych ocen. Tworzy się zamknięty krąg, który utrwala kanony kiczu. Kiedyś zrobiono eksperyment, w którym umieszczono zdjęcia fotografów powszechnie uznanych za ikony fotografii modowej. Użytkownicy, nie wiedząc, kto jest ich autorem, poddali te prace miażdżącej krytyce.

To źle, że ludzie robią zdjęcia i cieszą się nimi?

Czy nie jest tak, że powszechność fotografii działa na szkodę tego medium? Nie ma bowiem już czegoś, co można określić jako szacunek do kliszy. Gdy każdy kadr miał pewną wartość, człowiek bardziej myślał przed zrobieniem zdjęcia. Później fotografie wykonane z namysłem były starannie oglądane, żyły. Obecnie wykonujemy wiele podobnych ujęć, licząc, że jedno z nich się uda. Wtedy już sam wybór staje się trudny. Wprawdzie w końcu wyłowimy lepsze ujęcie, ale jest to bardziej wybór najlepszego z ciągu przypadków, niż efekt zaplanowanego działania.

Kiedyś jako wykładowca fotografii zrobiłem eksperyment z aparatami analogowymi. Wybraliśmy się na wyjazd plenerowy, na którym do dyspozycji były wyłącznie aparaty tradycyjne i w dodatku tylko z jednym filmem. Nie, nie sprawiło to w magiczny sposób, że wszystkie zdjęcia były dobre. Ale większość tych zdjęć coś przedstawiała. Nie było przypadkowych kadrów, a co najciekawsze większość uczestników nie wykorzystała całej, i tak przecież ograniczonej, liczby klatek.

Uważam, że zapanowała popkultura obrazka, która polega nie tylko na tym, że przestaliśmy czytać, ale też świadomie odbierać obrazy. Przewijamy je w poszukiwaniu kolejnych, aby pobieżnie ocenić jako ładne lub nie. Bez refleksji co i w jakiej formie przekazują. Nawet filmy reklamowe trwają już maksymalnie 30 sekund, a i tak odbieramy je jako męczące.

Może jednak coś dobrego wyniknie z tych przemian? Może jest jakaś nadzieja?

Mam wrażenie, że dla większości ludzi konieczna jest moda, żeby coś zrobić. Dobrze, że przynajmniej dla mody robi się rzeczy pozytywne. Ale to marne pocieszenie, bo oznacza, że tak naprawdę nie pragnie się danej rzeczy dla niej samej. Weźmy na przykład „noc muzeów”. Wszyscy tłoczą się w kolejkach do miejsc, które są dostępne cały rok i zwykle stoją puste.

Oczywiście to jest diagnoza tego, co się dzieje. Od nas zależy, czy się w tym odnajdziemy. Dziś po prostu dużo trudniej jest wyłowić to, co wartościowe. Czy jest coraz mniej wartościowych rzeczy? A może zawsze było ich tyle samo, tylko dziś toną w morzu przeciętności i droga do nich wymaga chęci i wiedzy? Jeśli człowiek poświęci czas na naukę warsztatu pracy, poznanie narzędzi, techniki, a przede wszystkim obcuje ze sztuką, to stopniowo zaczyna w naturalny sposób widzieć, co jest wartościowe, a co słabe.

Tymczasem wielu próbuje zaczynać od bycia artystą, zamiast od poznawania świata sztuki. Kiedyś rzemieślnik był bardziej ceniony niż artysta, gdyż wytwarzał konkretny, użyteczny produkt. Jeśli miał doświadczenie i wyczucie, jego wyroby były nie tylko użyteczne, ale też estetyczne. To artysta był gorzej postrzegany. Pomijając tych nielicznych wybitnych, którzy odnosili sukces finansowy za życia, artystów uważano za romantyczną, ale podejrzaną dla mieszczańskiego społeczeństwa bohemę. Dziś jest odwrotnie. Rzemieślników już nie ma, a jeśli nawet są, to nikt nie aspiruje do bycia rzemieślnikiem. Natomiast każdy chce być artystą, bo jest to wręcz modne.

W takiej sytuacji prawdziwi artyści muszą zabezpieczyć swój status przed zalewem amatorszczyzny?

Ludzie zawodowo związani ze sztuką tworzą zamknięte kręgi. Artyści znają się wzajemnie i zwykle też traktują nowe osoby jako konkurencję. Rynek jest mały, więc zarówno odbiorcy, jak i twórcy o ustalonej renomie, przyczyniają się do zachowania status quo. Torcik do podziału jest mały i konkurencja powoduje, że dodatkowo się kurczy.

Tymczasem prawdziwy artysta tworzy dla siebie. Jeśli nie jest rozumiany, to się nie obraża, bo ma przekonanie do tego, co robi. Wie, że to, co tworzy, jest dobre. Ludzie różnie interpretują moje prace. Czasem w sposób, którego bym nie przewidział, czasem wręcz odwrotnie, zupełnie powierzchownie. I właśnie tak jest dobrze. Trzeba pozostawić pole do swobodnej interpretacji.

Krytyczna ocena własnego podwórka zakłada, że gdzieś poza nim jest inny, lepszy, wielki świat. Tylko na czym on właściwie polega?

Cywilizowany świat mierzy się wzajemnym szacunkiem. I znów bez rozgoryczenia, bo przecież wszyscy jakoś sobie radzimy, ale z żalem zauważam uderzający brak szacunku do drugiej osoby. Choćby to, że mało kto odpowiada na maile wysyłane do firm czy instytucji, przez zwykłego człowieka. Tymczasem na Zachodzie… Eh, może nie używajmy tego pojęcia. Jest ono strasznie obciążone. W Polsce słowo Zachód jest naznaczone kompleksem niższości, a na Zachodzie właśnie błędnym mniemaniem, że kultura zachodnia pokrywa się z geograficznym zachodem Europy. A więc w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych nigdy nie spotkałem się z tym, żeby ktoś nie chciał mi pomóc. Nie chodzi o prowadzenie za rączkę, ale rzeczowe wskazanie co należy zrobić, aby można współpracować. Nie spotkałem się z tym, aby ktoś nie chciał podzielić się doświadczeniem.
Kiedy zupełnie z ulicy uderzyłem do słynnej nowojorskiej agencji IMG Models, nie byłem postrzegany jako konkurencja. Wręcz przeciwnie, ucieszyli się, że poświęciłem czas, aby do nich wstąpić i przez dwie godziny tłumaczyli mi, co trzeba oferować, żeby nawiązać współpracę. Okazało się, że bardzo wiele. Ale nikt nie założył, że na pewno mi się to nie uda. No i się udało.

Po prostu ludzie cieszą się cudzym sukcesem np. w ten sposób, że koledzy z pracy robią grilla – niespodziankę dla kogoś, kto dostał awans w pracy. A przecież teoretycznie jest dla nich konkurencją. To nie znaczy, że w Polsce to się całkowicie nie zdarza. Ale jednak ktoś, kto koncentruje się na wspólnym dobru, jest ciągle pozytywnym wyjątkiem.

Może jest tak dlatego, że kiedy byliśmy młodzi to kazano nam się nie chwalić? Nie rozumiem, dlaczego ludzie, którzy coś osiągnęli i pokazują to, są odbierani jako aroganccy? Z drugiej strony świadomość tego, że nie każdy docenia twoje sukcesy, może dawać motywację do dalszego działania.

Nie dosyć, że szczerze oceniasz własne środowisko, to jeszcze dorobiłeś się miana skandalisty ze względu na Twoje prace. Czy można jeszcze pokazać ludzkie ciało w pozytywny, nieobciążony sposób?

Wszyscy mówią, że coś jest perwersyjne i jest to paranoja. Wszystko zależy od tego, co kto chce zobaczyć w moich pracach. Przecież nie robię rzeczy obscenicznych czy prowokacyjnych. Wręcz przeciwnie, raczej pozostawiam pole do domysłów i interpretacji. Każdy widzi w moich pracach to, co chce zobaczyć. Może trochę odbicie własnych myśli? To chyba też kwestia kulturowa np. w krajach dalekiego Wschodu, szczególnie Japonii, ciało nie jest owiane tabu w związku z tym w modzie czy w sztuce nie jest poddawane surowej ocenie. W tamtejszych mediach nie jest promowany określony wzorzec, do którego wszyscy na siłę się dostosowują. Nie ma problemu z identyfikacją, który pojawia się w kulturze zachodniej w obecnych czasach. Z jednej strony moje ciało jest naturalną i piękną formą, a z drugiej muszę cenzurować jego wizerunek, bo można na nie patrzyć jedynie w oceniający, przedmiotowy sposób.

Właśnie, to jak patrzymy na samych siebie i jak odbieramy sztukę kształtują dziś komercyjne media. Czy ten popkulturowy potop może mimo wszystko nieść coś wartościowego?

Żeby robić dobre zdjęcia komercyjne (czyli np. fotografia reklamowa, modowa itd.), trzeba mieć warsztat, świadomość do jakiego klienta docieramy i dostarczać ludziom rozrywki. I tyle. Nie ma co się silić na artyzm. Denerwuje mnie oszukiwanie samego siebie, że niby w fotografii komercyjnej robi się elementy artystyczne. Takie zdjęcia z założenia nie stanowią komentarza do rzeczywistości. Nie mają drugiego dna. Natomiast jeśli są dobrze zrobione, to mają swoją wartość i trzeba ją docenić.

Coś, co jest komercyjne, nie może być zbyt ambitne. Powinno trafić do szerokiego grona odbiorców. Pop szybko się nudzi, tymczasem muzyka ambitna jest trudna do wygryzienia, można do niej wracać i słuchać jej dużo dłużej. Może też jest tak ze sztuką z wyższej półki? Może ona wymaga wczytania się i skupienia. W moich pracach jest drugie dno, w które można się wczytać. Mam na myśli choćby mój ostatni pomysł – Polish misia, który miał wymiar społeczny i socjologiczny. Niech ludzie oglądają i wyciągną wnioski.

Co może sfotografować człowiek z Polski, żeby z jednej strony nie uciekać od tego co tutejsze, a z drugiej, żeby zostało to zrozumiane jako coś wartościowego również dla innych nacji?

Nie robię reportażu, fotografii dokumentujących wydarzenia lub konkretne miejsca, dlatego nie ma u mnie motywów typowych dla danego kraju. Skupiam się na człowieku i jego emocjach.

Ale odpowiadając na pytanie, to w Polsce zawsze ceni się coś, co jest zagraniczne. Na przykład na wystawach wysoko oceniane są zdjęcia z lokalizacji takich jak – załóżmy – Indie. Tymczasem zrobienie tam efektownych zdjęć nie jest trudne, gdyż samo miejsce jest barwne i egzotyczne. Sztuką byłoby raczej zrobienie ciekawych zdjęć np. gdzieś w przemysłowym mieście na Śląsku lub w innym nieoczywistym miejscu. Ale jeśli znajdziesz coś oryginalnego, ciekawego, a ktoś inny powie, że to łatwa rzecz i każdy mógł to zrobić. Pytam wtedy, dlaczego więc sam tego wcześniej nie zrobiłeś?

Wyróżniasz się ma firmamencie sceny fotograficznej, gdyż…

Nie poddaję się przypadkowi, nie noszę przy sobie aparatu i nie chwytam tego, co napotkam. Nie składam później z tego historii. Najpierw planuję, mam pomysł i go realizuję. To jest dla mnie konceptualna fotografia. Świadome dążenie do przekazania mojej wizji odbiorcom. Nawet jeśli robię fotografię modową, to jeśli coś ciekawego wyjdzie spontanicznie, to jest to dodatek i miła niespodzianka. Wiem, do czego dążę i lubię to osiągać. Trzeba się określić, nie można zrobić wszystkiego. To chyba jest najtrudniejsze, żeby świadomie tworzyć swoje prace i żeby się w tym odnaleźć.

Można powiedzieć, że jeśli ktoś chce zrobić portret znanej osoby, która unika mediów, która chroni swoją prywatność, to jeśli chce ją dobrze pokazać, może powinien jej założyć wiadro na głowę? I wtedy to będzie naprawdę ona? Nie lubię przypadku.

Tymczasem ludzie szukają sensacji. To, co jest szokujące i kontrowersyjne, jest chwytliwe. Word Press Photo na przykład to dla mnie przerażająca gloryfikacja przemocy i cierpienia, powodująca stępienie wrażliwości ludzi na przekaz. Pewne rzeczy przestają szokować.

Moim zdaniem musi nastąpić przesilenie. Jest wielu ludzi, którzy mogą stworzyć alternatywę, ale sami nie przebiją się z dobrą treścią przez warstwę kiczu. Jak wspomniałem, poddajemy się modom i nawet kontestacja i bunt stały się pewną pozą. Ludzie nie mogą się określić.

„Jeśli artysta będzie rzucał się z konwencji w konwencję, nie odnajdzie swojej tożsamości. Kluczem jest konsekwencja! Ale nie można niczego wyrazić, jeśli nie ma się wrażliwości. To do niej trzeba się odwołać.”

Borys Makary – Fotograf urodzony w 1977 r. w Krakowie. Zajmuje się fotografią konceptualną, kreacyjną, komentującą rzeczywistość. W jego projektach zauważalne jest zainteresowanie naturą człowieka, przede wszystkim kobiety. Chce uchwycić i zdefiniować kobiecość. Poszukuje ciekawych oraz intrygujących metod obrazowania, podchodzi w nowatorski sposób nie tylko do fotografii jako medium, ale również do prezentowanych przez siebie tematów. Z wykształcenia magister sztuk wizualnych, absolwent fotografii na Wydziale Komunikacji Multimedialnej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Uczył się fotografii mody od Milesa Aldridge’a oraz w International Center of Photography w Nowym Jorku. Był asystentem fotografa mody Richarda Warrena. Niedawno prace z serii „They were” zostały pokazane na wystawie FOTOFEVER w Luwrze. To wydarzenie było połączeniem wystawy z targami sztuki, gdzie galerie z całego świata prezentowały związanych z nimi artystów. Borys Makary był reprezentowany przez paryską galerię NUE. Fotofever odbywało się w Carrousel du Louvre, podziemiach muzeum tworzących nowoczesną przestrzeń wystawienniczą. Obok Borysa Makarego pokazano prace znakomitych fotografów jak Erwin Olaf z Holandii, David LaChapelle z USA, Tamiko Nishimura z Japonii czy Mario Giacomelli z Włoch.

więcej na ten temat: www.bmakary.com
rozmawiał: Szymon Wachal
fot.: archiwum artysty, portret: Samuël Berthet