Jesteśmy w nieodkrytej części Krakowa. Ulica Kamienna leży w centrum, a pomimo tego jest zupełnie zapomniana i nie ma na nią mody jak na Kazimierz czy Podgórze. Niewiele tu kawiarni, wokół stare magazyny kolejowe i fort. Z Moniką Gawinecką – kiedyś pracownikiem korporacji, dziś właścicielką wyjątkowego biznesu – rozmawiamy w jej warsztacie mieszczącym się w XIX-wiecznych, pofortecznych stajniach. Tutaj maluje się meble i prowadzi zajęcia artystyczne
Jakby tego nie nazwać, sprzedajecie farby. Co może być w tym pasjonującego, nie mówiąc już o wnoszeniu czegoś do otoczenia?
Marka Annie Sloan to nie tylko farby, ale też określona filozofia i model biznesowy. To przeszło 300 pracowni rozsianych po całym świecie. Bardzo często są to rodzinne biznesy, sprzedające przedmioty w przeróżnych stylach – od epokowych, po współczesne, od powściągliwe eleganckich po krzykliwą awangardę. Ale zawsze są to miejsca twórczych spotkań i warsztatów, które łączy podobne nastawienie. Że nie chodzi tylko o sprzedaż, ale właśnie dzielenie się wiedzą i działanie na rzecz lokalnego środowiska.
Skąd taki pomysł na własny biznes?
Zawsze interesowałam się trzema rzeczami: aranżacją wnętrz, podróżami i kuchnią. Podczas wyjazdów zauważyłam, że pewne kolory w Polsce nie występują, a np. we Francji czy we Włoszech są rozpowszechnione. Aż nagle trafiłam na farby Annie Sloan. Po 6 latach pracy w korporacji chciałam wypocząć, zrobić sobie wakacje. Tyle, że zadzwonił mój dawny szef i namówił mnie na spotkanie ze swoją żoną. Wiele lat temu pomagałam jej w projekcie marketingowym związanym z dekoracją wnętrz. To właśnie ona trzy lata temu wprowadziła na polski rynek te brytyjskie farby. Pewne rzeczy do nas wracają. Początkowo nie byłam przekonana, że będę potrafiła malować meble. Tymczasem okazało się to zaskakująco proste, gdyż nie trzeba ani szlifować ani gruntować. Z urlopu nic nie wyszło, bo postanowiłam założyć własną firmę. Moją pasją jest to, co mnie spotkało. Widać wszystko ma właściwy moment w życiu.
Niektórzy mówią, że farby Annie Sloan są farbami dla kobiet – właśnie ze względu na ich łatwość w użyciu. I coś w tym rzeczywiście jest, gdyż w codziennej działalności pracowni pomagają mi głównie super dziewczyny, będące absolwentkami lub studentkami krakowskich kierunków artystycznych oraz wnętrzarskich.
Lecz prawda jest taka, że ręcznie malowanymi meblami interesują się zarówno osoby prywatne, jak i zawodowo trudniący się tym dekoratorzy wnętrz. I te farby są wprost stworzone i dla jednej i dla drugiej grupy osób.
Czy jest jakiś szczególny powód dla którego wybrałaś ulicę Kamienną na siedzibę pracowni?
Mieszkam w dzielnicy Łobzów, a ulica Kamienna jest w zasięgu pieszej wędrówki z miejsca moich codziennych zakupów – Nowego Kleparza. Wierzę, że jeśli człowiek gdzieś mieszka to nie powinna być dla niego tylko sypialnia, z której wyjeżdża się do centrum. Lubię mieć blisko z domu do pracy, ale jeszcze bardziej lubię to, że mogę pokazać innym i uratować od zapomnienia przepiękny kawałek Krakowa, znajdujący się przecież tak niedaleko mojego domu.
Przy wyborze miejsca kierowałam się zarówno lokalnym patriotyzmem, jak i chęcią tchnięcia życia w dotychczas mało doceniany fragment miasta z niezwykłą historią i architekturą. Ale też po prostu pragmatyzmem. Wybrałam to miejsce, bo idealnie sprawdza się na pracownię: wielkość, układ i otwarte przestrzenie pozwalają swobodnie malować duże przedmioty, jak i organizować warsztaty dla osób, które pragną nauczyć się stylizacji mebli.
Jak wygląda droga od posady w korporacji do własnej, dość wyjątkowej firmy? Jakie emocje towarzyszą tej podróży?
Prowadzenie firmy, to zupełnie inny świat. Każdy dzień to jeden sukces i jedna porażka. Wyzwaniem jest zacząć, a później człowiek po prostu mierzy się z problemami. Koszty są trzy razy większe od zakładanych. Wszystko zajmuje trzy razy więcej czasu niż się oczekuje. Praktycznie niczego nie da się przewidzieć. Tyle, że największa radość, to właśnie ten moment, gdy uda się rozwiązać problem. A później ma się kolejny. Telefon milczy, a innego dnia się urywa od połączeń. Nie sądziłam, że realizowanie własnej pasji daje tyle przyjemności. I adrenaliny.
Czy to będzie rentowne? Pytanie każdej nowej firmy. To wielka niewiadoma, ale dobry plan działania, energia i wiara w to, że się uda musi na początku wystarczyć. Cieszę się, kiedy ludzie sami rekomendują i dzielą się swoimi zdjęciami metamorfoz swoich mebli farbami zakupionymi u mnie. To daje wiarę w przyszłość. Entuzjazm bierze się od ludzi.
To czym się różni praca w dużej firmie od prowadzenia własnego biznesu to, że w dużej firmie sukces i zysk są daleko. Za to we własnej małej firmie sukces i porażka są natychmiastowe. Motywacja rośnie, bo sukces i porażka są na wyciągnięcie ręki. Ale gdyby nie praca w korporacji, byłabym zupełnie nieprzygotowana. Z takim doświadczeniem jest dużo łatwiej, bo człowiek czuje się pełnoprawnym partnerem, ma coś do zaoferowania – czy to jadąc na zagraniczne targi wnętrzarskie, czy w rozmowach z dekoratorami wnętrz. Wie się jak zaoferować korzyść klientowi, jak zarządzać sobą, czasem, budżetem. Korporacja dała mi dobre podstawy. Bez tego byłoby trudniej.
Kiedy słyszy się takie historie to udziela się entuzjazm, chce się samemu spróbować. Czy można poradzić coś osobom, które chcą podjąć przedsiębiorcze wyzwanie?
1. Wierzyć w siebie i podjąć ryzyko, gdyż nigdy nie będziemy do końca gotowi. Po prostu trzeba to zrobić! Nie ma takiego momentu, kiedy sprzyjają nam wszystkie okoliczności. Mimo, że nad założeniem własnej firmy myślałam od wielu lat, to zakładając ją nie czułam się gotowa. Ale teraz już wiem, że nawet jeśli coś w życiu nie wyjdzie, to tak naprawdę liczy się tylko to, co z tym zrobimy. Co z tego wynika, jakie z tego płyną wnioski. Przez pół roku prowadzenia własnej firmy dowiedziałam się więcej o sobie niż przez ostatnie 15 lat pracy „na etacie”.
2. Zakładając własny biznes, nastaw się na ciężką pracę! Dlatego najlepiej wybierz branżę, która jest twoją pasją. Odkryjesz zapewne, że pracuje się równie ciężko, a nawet ciężej niż np. w korporacji, tyle że czas płynie trochę inaczej. Bierze się udział w czymś wyjątkowym, a relacje międzyludzkie zastępują strukturę organizacyjną.
3. Pytaj. Zawsze ktoś już robi coś podobnego więc nie bój się pytać, rozmawiać z ludźmi ze środowiska. Dowiedz się co działa, jak zrobili to inni, jakie są problemy. Dziel się też swoją wiedzą. Nikt jeszcze nie wygrał działając tylko i wyłącznie na własną rękę. Szukaj podobnych firm i śmiało uderzaj, nawet do prezesa zarządu.
4. Gdy już zaczniesz, poproś o pomoc. Prawdopodobnie okaże się, tak jak w moim przypadku, że masz wokół siebie grono niesamowitych przyjaciół, którzy będą bardzo mocno i namacalnie cię wspierać.
Czy zagraża nam zalew mody na bycie hipsterem? Czy taki właśnie nieformalny, luźny styl nie wyrodzi się i nie stanie kolejną pustą formą?
Nie do końca jestem pewna czy wiem co to znaczy „być hipsterem”, więc odniosę się do pytania trochę bardziej ogólnie. Nie należy przesadzać w żadną stronę. Ja też kupuję w supermarketach i czasem jadam w fast foodach. Chodzi raczej o to, czy np. ktoś piecze chleb w domu, bo tak jest modnie czy dlatego, że faktycznie ma ochotę go upiec dla siebie? Jeśli ktoś robi coś dla pozy, to raczej nie sprawia mu to radości i wtedy rzeczywiście jest pustą formą. Ale nawet dzięki chwilowej modzie dzieją się dobre rzeczy. To dobrze, że np. nagle pragniemy nadać różnym przedmiotom drugie życie albo indywidualny charakter. Może to tylko chwilowy trend, a może zmiana wynikająca z głębszych potrzeb?
Moim zdaniem, powrót do mody na samodzielne wykonanie rzeczy (z angielska DYI) – wynika z kilku powodów. Po trosze być może z oszczędności, ale też z chęci sprawdzenia swoich umiejętności i zakosztowania zabawy, jaka temu towarzyszy. Dlatego właśnie techniki stylizacji mebli cieszą się takim powodzeniem w mojej pracowni. W końcu chodzi o zrobienie czegoś swojego, co będzie odbiciem nas. Kiedy przychodzą do mnie klienci ze zleceniem na pomalowanie mebla lub samodzielnie popracować nad swoimi meblami podczas warsztatów, zaczynają dzielić się ich historią. Często ludzie wspominają, chociażby, że w tym fotelu siadywała czyjaś babcia. Wtedy szacunek dla wartości sentymentalnej przedmiotu jest łączony chęcią nadania mu nowego kolorytu. I nie chodzi nawet o odnawianie mebli koniecznie bardzo starych. Dzięki samodzielnej pracy nawet zwykłe przedmioty i historie nabierają znaczenia. Są własne.
Jesteśmy w nieodkrytej części Krakowa. Ulica Kamienna leży w centrum, a pomimo tego jest zupełnie zapomniana i nie ma na nią mody jak na Kazimierz czy Podgórze. Niewiele tu kawiarni, wokół stare magazyny kolejowe i fort. Z Moniką Gawinecką – kiedyś pracownikiem korporacji, dziś właścicielką wyjątkowego biznesu – rozmawiamy w jej warsztacie mieszczącym się w XIX-wiecznych, pofortecznych stajniach. Tutaj maluje się meble i prowadzi zajęcia artystyczne.
rozmawiał: Szymon Wachal, zdjęcia: Mateusz Szeliga