Szukaj

Współcześni gladiatorzy – czyli football amerykański

Wywiad z trenerem Dawidem Ostręgą oraz zawodnikami drużyny Kraków Football Kings – kapitanem Zygmuntem Łodzińskim i kapitanem Jarosławem Satkowskim
Cracow Kings, fot. Piotr Mleczko

Rozmowa o dyscyplinie sportu, która większości kojarzy się z filmami zza oceanu, a zdaniem samych zawodników jest współczesną formą zmagań gladiatorów. Wcale zresztą nie mniej wymagającą i spektakularną niż kiedyś

Na czym polega football amerykański? I nie mam na myśli zasad, ale charakter gry?

Trener Kraków Football Kings Dawid Ostręga: Można powiedzieć, że football amerykański ma w sobie coś z szachów. Wszystkie zagrania są wykonywane na polecenie trenera, który rozplanowuje zawodników niczym figury na planszy. Oczywiście, kiedy gra już się rozpocznie, wtedy wkracza już sam sport, gdyż zaplanowana taktyka musi podążać za rozwojem sytuacji. Sama rozgrywka jest bardzo agresywna. Każde uderzenie można porównać do udziału w stłuczce samochodowej. Stwierdzono np. że w robiącym wrażenie podobnie brutalnego rugby, uderzenia są wprawdzie częstsze, lecz dochodzi do nich przy mniejszej prędkości. Tymczasem mocny kask i ochraniacze nie tylko budzą respekt, ale też pozwalają footballistom nacierać z całym impetem.

Jak na gladiatorów przystało, większość zawodników jest słusznej budowy i dysponuje dużą siłą fizyczną. Nie oznacza to jednak, że gra jest zarezerwowana wyłącznie dla wysokich i barczystych mężczyzn. Rozstawienie zawodników na boisku planuję w taki sposób, by idealnie wykorzystać ich warunki fizyczne. Zawodnik biegnący z piłką jest w centrum uwagi i wszyscy starają się mu pomagać. Koledzy z drużyny wspólnie go wspierają, a przeciwnicy prowokują do błędu – tutaj każdy ma swój wkład w wynik i każdy jest potrzebny.

Co jest najlepszego w tym sporcie? Co on Wam daje?

Kapitan drużyny, Zygmunt Łodziński: Jestem poniekąd weteranem wśród graczy i bardzo zależy mi na wspieraniu i prawidłowym rozwoju młodszych kolegów. Tym, co teraz najbardziej wciąga mnie w grze, jest poczucie, że inni mogą na mnie liczyć. Ponieważ jestem jednym z piątki liniowych, mogę stopić się z resztą drużyny i stać się jej częścią. Dawanie z siebie wszystkiego i przyczynianie się do wspólnego sukcesu jest dla mnie najważniejsze. Poza sezonem cieszy mnie motywacja do treningu siłowego, jaką daje ten sport. Idąc na siłownię, wiem, że nasi rywale też ćwiczą i to pozwala systematycznie dbać o kondycję, a to już chyba wystarczająca korzyść.

Kapitan drużyny, Jarosław Satkowski: Ja z kolei gram jeden na jeden z przeciwnikiem, ale towarzyszą mi podobne emocje. Wiem, że wszyscy liczą na mnie i nie mogę zmarnować tego, co osiągnęli. Czuję się odpowiedzialny za doprowadzenie ich wysiłków do pomyślnego wyniku. Jest to rozgrywka jeden na jednego z rywalem, z którym starcie to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Ponieważ jest to bardzo techniczny sport dążę do doskonałości i pokonania rywala właśnie dzięki technice.

Kto uprawia ten sport? Wygląda to dość elitarnie?

Zygmunt Łodziński: Ta dyscyplina, podobnie jak wiele innych, stanowi pewną niszę, ale na rozgrywki na Stadionie Narodowym w Warszawie potrafi przyjść kilkanaście, a nawet dwadzieściakilka tysięcy osób, więc zainteresowanie jest. Kiedyś ten sport był mniej dostępny, gdyż wyposażenie można było sprowadzić jedynie ze Stanów Zjednoczonych przez internet. Dzisiaj jest sporo polskich sklepów internetowych, a nawet pojawiają się dedykowane sklepy stacjonarne. Już za 500 zł można kupić podstawowe wyposażenie, więc cena nie stanowi obecnie przeszkody.

Oczywiście jest to zdecydowanie męska dyscyplina, chociaż nie znaczy to, że panie na boisku się nie pojawiają. Cheerleading to nie dodatek, ale równie poważna i dobrze zorganizowana branża co sport, któremu towarzyszy. Ograniczeń fizycznych i wiekowych raczej nie ma, chociaż oczywiście najlepsze wyniki osiągnie osoba sprawna fizycznie, która rozpocznie treningi w wieku kilkunastu lat. Natomiast konieczna jest motywacja i samodyscyplina, gdyż trenujemy trzy razy w tygodniu w sezonie, a poza sezonem systematycznie ćwiczymy na siłowni.

Jakie emocje towarzyszą Wam na boisku?

Jarosław Satkowski: Dzięki grze zapominam o wszystkich innych sprawach, studiach, całym życiu. Gra daje mi dodatkową przestrzeń, w której mogę odreagować. Zresztą zauważalne jest, że zawodnicy mimo ogromnych emocji na boisku po grze są bardzo spokojni. Zwyczajnie można dzięki temu odreagować i pogłębiać swoje umiejętności robienia czegoś razem z innymi ludźmi, czerpania z tego radości.

Wspomnieliście o porównaniu uderzenia głową rozpędzonego zawodnika do stłuczki autem – jak wygląda sprawa kontuzji?

Zygmunt Łodziński: Im wyższy poziom techniczny zawodników tym mniej kontuzji. Właściwie przy dobrej technice ten sport nie jest wcale bardziej niebezpieczny niż np. piłka nożna. Z tym że w przeciwieństwie do jej zawodniczego wydania, footballiści nie celebrują kontuzji w teatralny sposób. Można powiedzieć, że mamy coś z gladiatorów, bo walka i towarzyszący jej ból są naszym żywiołem.

Jak tę grę godzić z życiem? Czy dziewczyny i żony nie mają z nią problemu?

Zygmunt Łodziński: Zacznijmy od tego, że klimat tych rozgrywek to nie tylko dobre widowisko, ale wręcz rodzinny piknik. Atmosfera na trybunach jest świetna i często całe rodziny oglądają zmagania na boisku. Choć oczywiście zdarzają się obiekcje, że to niebezpieczne. Ale to chyba kwestia indywidualna. Jeśli chodzi o godzenie gry z życiem prywatnym to podobnie jak w wielu innych dyscyplinach wszystko zależy od dobrej organizacji. Sezon trwa zwykle około trzech miesięcy, ale ćwiczy się cały rok, żeby utrzymać kondycję.

Gra to oczywiście tylko pasja, gdyż w Polsce nie ma możliwości czerpania z tego sportu korzyści majątkowych. O prawdziwym zawodowstwie można mówić przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, gdzie NFL gwarantuje ponadprzeciętne zarobki, co oczywiście przekłada się na zaangażowanie i poziom gry. W Polsce kluby raczej same się finansują, chociaż niektóre zdobyły sponsorów. Nie odbiegamy w tej kwestii od innych niszowych dyscyplin. W każdym razie można powiedzieć, że nasz sport rozwija się i budzi dobre emocje.

rozmawiał: Szymon Wachal