Szukaj

Przytul się! Historia 100 lat pluszowego misia

Mówi o motywacji i sile charakteru. Dla równowagi nie może zabraknąć ich przeciwieństwa - pluszowego misia
fot. filtran flickr.com CC BY 2.0

Każdy ma czasem miękkie serce. A niepozorny miś przytulanka przekazuje moc tych, którzy nas kochają.  Był bohaterem naszego dzieciństwa, partnerem, słowem nie coś, a ktoś i to wyjątkowy. Dziś już ponad sto lat!

Felietony włoskiego pisarz Umberto Eco zebrane pod tytułem. „Zapiski na pudełku od zapałek” dotyczą wielu przeróżnych spraw. W drugim zbiorku można znaleźć także taki tekścik pt. „Jakże cudownie było się bawić pluszowym misiem”. Autor „Imienia róży” wspomina swojego Angela, który „…był zwykłym żółtym pluszowym misiem, (…) Dopóki byliśmy mali, a miś nowiutki, interesował nas w sposób dość nieokreślony. Natomiast kiedy się postarzał, zyskał wyliniałą mądrość, chromy autorytet i coraz więcej cnót – w miarę jak, niby weteran wielu kampanii, tracił oko albo ramię (…)”. Ten miś miał jednak szczęście – został upamiętniony na dobre, bo mały Umberto wyrósł na słynnego pisarza. Ale Angelo to przecież tylko jeden z wielu takich weteranów. Misiów jak on zwykłych, ale nie zwyczajnych, było mnóstwo, bo miś pluszowy ma już wiele za sobą. Gwoli ścisłości, to 1902 r. dwudziesty szósty prezydent USA Teodor Roosevelt wybrał się na polowanie, co miało niewyobrażalne konsekwencje dla wielu milionów, a może miliardów dzieci, a w efekcie ludzi.

Miś na muszce

Teodor jeszcze jako Teddy (proszę zwrócić uwagę na to zdrobnienie!) pasjonował się przyrodą. Kolekcjonował wypchane ptaki i zasuszone owady. Jako dorosły mężczyzna uwielbiał sport i niebezpieczne zadania. Penetrował nieznane tereny z grupą Indian. Osobiście przewodził pościgowi za niebezpiecznymi przestępcami. W wojnie przeciwko Hiszpanii zorganizował i przewodził oddziałowi nazywanemu Rough Riders (Bezwzględni Jeźdźcy) złożonemu z podejrzanych typków. Także w czasie I wojny światowej chciał zorganizować pod swoim dowództwem oddział ochotników, który miałby walczyć z Niemcami. Prezydent Wilson nie zgodził się.

Pewnego razu Roosevelt napisał: „Jeśli Wilson nie przystąpi teraz do wojny, to żywcem obedrę go ze skóry”. Nie były to jedyne dosadne kwestie jego autorstwa. Jedno z najsłynniejszych powiedzonek nadało mu przydomek prezydenta od „grubej pałki”. Otóż zachodnioafrykańscy myśliwi zwykli byli mawiać: „Mów cicho, ale trzymaj grubą pałkę, a zajdziesz daleko”.

To, że Roosevelt podpierał się taką dewizą nie jest przypadkowe. „Gruba pałka” dobrze oddaje ówczesną politykę amerykańską, a i pochodzenie tej maksymy nie jest przypadkowe. Otóż prezydent uwielbiał polowania, zwłaszcza na pumy i niedźwiedzie grizzly. Już jako eksprezydent na wyprawie myśliwskiej w Afryce zastrzelił 590 różnych zwierząt! Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość, bo ma też duże zasługi na rzecz ochrony amerykańskiej przyrody (m.in. podwoił liczbę parków narodowych i ustanowił 16 pomników przyrody).

W 1900 r. Roosevelt został wiceprezydentem. Menadżer urzędującego prezydenta McKinley’a powiedział: „Czy nie zdajecie sobie sprawy, że tylko życie jednego człowieka dzieli tego szaleńca od Białego Domu”. Nie zdawał sobie sprawy jak prorocze okażą się jego słowa. 13 września 1901 r. Roosevelt otrzymał w trakcie górskiego polowania wiadomość, że prezydent został postrzelony i jest w stanie krytycznym. Dzień później Teodor Roosevelt został zaprzysiężony. Wydarzenie to tak skomentował przyjaciel zamordowanego: „Patrzcie, ten przeklęty kowboj został prezydentem USA”.

14 listopada 1902 r. nasz bohater polował w okolicach rzeki Little Sunflower w Mississippi. W rejon ten przywiódł go spór graniczny między tym stanem, a Luizjaną. Polowanie nie szło najlepiej i ktoś zaproponował prezydentowi odstrzelenie małego niedźwiadka przywiązanego do drzewa. Roosevelt zdecydowanie odmówił. Scenę tę uwiecznił karykaturzysta Clifford Berryman w gazecie „Washington Post” z 16.11.1902 r. Słynny rysunek pt. „Drawnig the Line in Missisipi” (Znacząc granicę Missisipi) doczekał się mnóstwa przedruków, zmienił życie jego autora, ale co istotniejsze natchnął pewnego rosyjskiego emigranta.

Dwa tropy

Morris Mitchom prowadził z żoną Rose w nowojorskim Brooklynie mały sklep ze słodyczami i zabawkami, które w dużej części wykonywali własnoręcznie. Syn państwa Mitchomów Beniamin twierdzi, że ojciec po zobaczeniu rysunku wpadł na pomysł zrobienia pluszowych misiów w trzech rozmiarach. Brązowy protoplasta z ruchomymi łapkami wykonany przez panią Rose znalazł się na wystawie ich sklepiku obok wyciętego z gazety rysunku Berrymana i etykietki… „teddy’s bear” (czyli dosłownie miś teddy’ego, dopiero kilka lat później nazwę zamieniono na teddy bear – miś teddy). Misie sprzedawały się wyśmienicie. Wsparcia rozwijającemu się biznesowi udzielił hurtowy odbiorca firma Butler Brothers. Tak narodził się istniejąca po dziś dzień Ideal Novelty & Toy Company (później z nazwy usunięto novelty).

Mitchom senior podobno zdobył się na odwagę i napisał do Białego Domu z zapytaniem czy prezydent nie będzie miał nic przeciwko takiej nazwie. Własnoręczna odpowiedź miała brzmieć: „Nie sądzę, żeby moje imię było wiele warte w tym niedźwiedzim interesie, ale proszę bardzo, może go pan używać”. Warto przypomnieć, że o prezydencie powszechnie mówiono i pisano Teddy. On nie znosił tego zdrobnienia, choć (a może właśnie dlatego) w ten sposób do małego Teodorka zwracali się rodzice.

Pomimo swego stosunku do misia wyrażonego w liście, Roosevelt zaakceptował go jako maskotkę swojej walki o reelekcję. W 1904 r. został po raz drugi prezydentem (później przywódcą USA był również jego daleki kuzyn Franklin Delano Roosevelt). Także kolejny prezydent William Howard Taft zapragnął mieć własną maskotkę, konkurencyjną z popularnym już teddy bearem. Został nim szop pracz, bo Taft lubił go… jadać z ziemniakami. Jednak szop Billy przegrał z kretesem. Firma rozwijała się z powodzeniem także po śmierci małżeństwa Mitchomów. W 1978 r. 75 rocznica narodzin misia była celebrowana specjalnym egzemplarzem. Cztery lata później firma zaprzestała produkcji misiów.

Nie udało się odnaleźć listu prezydenta do Mitchoma, co nie pozwala zaprzeczyć niemieckim roszczenia do wymyślenia misia. Otóż niejaka Margarete Steiff kaleka szwaczka z Giengen w Szwabii już w 1877 r. robiła z pluszu poduszeczki do igieł w kształcie słoników. Później pluszowa fauna rozrosła się między innymi o: psy, koty, małpy, konie i wielbłądy. Bratanek Richard, student akademii sztuk pięknych podczas częstych wizyt w sztuttgarckim ZOO rysował również niedźwiedzie. Właśnie on zaprojektował pierwszego misia z ruchomymi łapkami i głową. Pani Steiff była zachwycona, ale nie klienci lipskich targów zabawkarskich w 1903 r. Misie uratował w ostatniej chwili przedstawiciel amerykańskiej firmy zamawiając 3 tys. sztuk. Margarete Steiff zarobiła krocie, stała się sławna i założyła firmę noszącą nazwę Steiff, której misie są po dziś dzień najsławniejsze. Motto założycielki brzmiał: „Tylko najlepsze jest wystarczająco dobre dla dzieci”.

Spór o pierwszeństwo jest prawdopodobnie nierozwiązalny. Większość źródeł przyznaje je Steiffowi, ale popularyzację misiów przypisuje anegdocie o prezydenckim polowaniu. Firma Steiff rozpowszechniała także własną wersję genezy nazwy teddy bear. Według niej pluszowe niedźwiadki były elementem dekoracyjnym stołu podczas wesela córki prezydenta Alice Roosvelt w 1906 r. Teodor Roosevelt spytał co to za gatunek. Odpowiedziano mu, że nowy i nazywa się teddy bear. Zarówno Roosevelt Association jak i syn Archibald zaprzeczają, aby jakiekolwiek produkty Steiffa znalazły się na tym weselnym stole.

Niezależnie od sporu o misiowe pierwszeństwo, pewnym jest, że nazwa teddy bear w druku pojawiła się dopiero we wrześniu 1906 r., gdy amerykański branżowy katalog zabawkarski „Playthings” doniósł o wielkiej popularności pluszowych misiów jako maskotek samochodowych. Ameryka oszalała na ich punkcie do tego stopnia, aż pewien duchowny z Michigan napiętnował misia jako zagrożenie dla instynktu macierzyńskiego, który może unicestwić rasowe samostanowienie narodu (sic!).

Polowanie na misie

Pierwsze pluszowe misie różniły się od współczesnych i bardziej przypominały prawdziwego niedźwiedzia. Miały dłuższe łapy, dłuższy pyszczek i… garba. Początkowo oczy wykonywano ze specjalnych guzików do butów, później zastąpiono je szklanymi. Już kilkadziesiąt lat temu misie zaczęto wyposażać w mechanizmy pozwalające im chodzić, robić fikołki, mruczeć czy jak w przypadku misiów rosyjskich udawać picie mleka, miodu lub… wódki.

W latach 70. narodziło się hobby nazwane arktofilią, polegające na zbieraniu tych sympatycznych pluszaków. Oczywiście kolekcjonowane i pożądane są nie te zwyczajne prosto ze sklepu zabawkarskiego. O ich wartości decyduje model, marka, wiek lub jakaś niezwykłość np. szef przez środek lub metalowa rama wewnątrz. Cenione są rzadkie misie wykonane w krótkich seriach. Mogą to być na przykład okazy w nietypowych kolorach. Powodem stworzenia takiego „dziwoląga” była chęć sprawdzenia jak zareagują klienci lub po prostu brak innego materiału. Takie misie pojawiają się na najszacowniejszych aukcjach i są sprzedane nawet za ponad 100 tys. dolarów.

Krakowski kolekcjoner, ba! król kolekcjonerów, Marek Sosenko posiadający największą w Polsce kolekcję misiów przyznaje, że sam nie wie ile ich ma, choć z pewnością są to setki. Jest to hobby nie tylko drogie, ale i pracochłonne. „Misie powinny być przechowywane w miarę luźnie. Należy je zabezpieczyć przed molami i mikroorganizmami. Kiedyś wyciągnąłem jednego miśka – był cały i zdrowy. Gdy po pół roku wyjąłem go ponownie, był już mocno zjedzony przez mole. Trzeba o nie dbać prawie jak o żywe zwierzę. Muszą być czyszczone, trzeba prostować włosy, łatać i uzupełniać brakujące wypełnienie, bo miś powinien zachować swój kształt”.

Niejednokrotnie ludzie nie przywiązują wagi do starego, brudnego i zniszczonego misia, który poniewiera się, gdzieś w domu. Marek Sosenko przypomina „dramatyczne” losy jednego ze swoich okazów. „Pewna pani miała miśka. Na podstawie jej opisu wzbudził on moje zainteresowanie. Kiedy zjawiłem się u niej okazało się, że rozszarpały go psy. Zebrałem te smutne szczątki i zaniosłem do konserwatorki, która cierpliwie zrekonstruowała ten rzadki egzemplarz”. Pan Sosenko pomimo, że zbiera misie od lat, a że nie jest to jego jedyne hobby przyznaje, iż jego wiedza na ich temat nie jest tak duża jak kolekcjonerów zagranicznych.

„Największą popularnością kolekcjonowanie misiów pluszowych cieszy się USA, a w dalszej kolejności Anglii i Niemczech. Są na świecie zbieracze, którzy potrafią powiedzieć wiele o misiu już po krótkich oględzinach. Rozpoznają markę i rok wykonania”.

Zbieranie misiów profesor Ryszard Kantor z zakładu etnologii  Uniwersytetu Śląskiego wiąże z pozytywnymi emocjami okresu dzieciństwa. Ten bardzo emocjonalny stosunek dziecka do misia może według niego przetrwać nawet w życiu dorosłym właśnie w takiej formie. „Dlatego tak wiele osób dorosłych przechowuje swoje misie sprzed lat. Przypominają one szczęśliwe dzieciństwo”.

Niedźwiedzia przysługa

Profesor UJ Maria Kielar – Turska z Instytutu Psychologii, Zakładu psychologii rozwojowej uważa, że: „Dla małego dziecka najważniejszymi elementami w jego otoczeniu stymulującymi rozwój są zabawki. Wśród nich niezwykle ważne miejsce zajmuje właśnie pluszowy miś. Miś należy do tzw. miękkich zabawek, a one odgrywają szczególną rolę w życiu dziecka ponieważ mogą zastępować ludzi, z którymi wiąże swoje pozytywne emocje, a więc przede wszystkim rodziców. Kiedy zostaje pozbawione ich obecności miś może je niejako zastąpić, gdyż łączy je z tymi osobami. Tak dziecko uczy się zostawać bez rodziców. Dlatego rodzice często intuicyjnie dają lalkę czy misia, gdy dziecko idzie pierwszy raz do przedszkola”. Marek Sosenko dodaje również, że jednocześnie miś uczy dziecko odpowiedzialności i umiejętności opieki nad innymi. Zresztą jest czymś więcej, dzieci traktują je jako partnerów zabawy. Może również spełniać ważną rolę terapeutyczną – stąd akcje darowania misiów dzieciom – ofiarom wypadków lub tym z rodzin alkoholików.

Pani profesor podkreśla, że nie musi to być miś, ale jest szczególny ze względu na swój wygląd. Przez swoje proporcje przypomina dziecko, bo ma mały tułów z dużą głową i dużymi, wyraźnie zaznaczonymi oczami. „Właśnie te cechy są szczególnie akceptowane nie tylko przez dzieci, ale wszystkich ludzi. Proporcje dziecka wywołują u nas pozytywne emocje. To wszystko wraz z tradycją sprawia, że właśnie miś jest najczęściej kupowaną zabawką tego typu”. Profesor Kantor dodaje również inne cechy przysparzające misiowi sympatii: pokrycie włosem, zaokrąglone kształty, płaska, ale pyzata mordka, wypukłe i wysokie czoło oraz zaokrąglony kształt ciała.

Spytałem pana profesora dlaczego to właśnie miś jest tą szczególną zabawką, a nie na przykład pluszowa małpa, która mogłaby mieć wszystkie wyżej wymienione cechy. Okazuje się, że małpa jest postrzegana jako swoista karykatura człowieka, bo jest… do nas zbyt podobna. Miś jest jednocześnie „ludzki” i „nieludzki”. Nadanie mu naszych cech i kształtu wraz ze szczególnie istotną pionową postawą, sprawiło, że stał się tak sympatyczny. Zresztą miś pluszowy ma niewiele wspólnego z niedźwiedziem. Jest jedynie jego zinfantylizowaną formą która mogła powstać, gdy niedźwiedź przestał być zagrożeniem dla człowieka.

Profesor Kielar – Turska: „Zabawki kreują dorośli. Miś z czasem stał się nie tylko zabawką, ale również bohaterem opowiadań dla dzieci i filmów, ważnym elementem świata najmłodszych. Zostały mu przydane następujące cechy: ciepło, mądrość, niekiedy wręcz przeciwnie bezradność, ale zawsze tylko te wzbudzające sympatię”.

Tak więc miś zabawka utorował drogę dla bohaterów książkowych i filmowych. Dzięki niemu narodził się Paddington, Uszatek, Yogi i Colargol, ale przede wszystkim najsłynniejszy z nich miś Puchatek. Rocznemu Christopherowi Milne rodzice w latach 20. kupili misia pluszowego w londyńskim domu towarowym Harrods. Na jego podstawie ojciec Krzysia Alan wymyślił misia – bohatera swoich książek – nazwanego Winnie the Pooh. W 1947 r. szef amerykańskiej firmy wydawniczej dostał na potrzeby promocji od dorosłego Christophera zabawki, które posłużyły za pierwowzór postaciom książkowym. Od lat przebywały w nowojorskiej bibliotece, gdy w 1998 r. brytyjska parlamentarzystka zażądała, by wróciły do ojczystej Anglii. Kongresman Nita Lowey odpowiedział: „Brytyjczycy trzymają głowę w słoiku z miodem, jeśli myślą, że Nowy Jork odda im Kubusia Puchatka”. Burmistrz Giuliani obejrzał, a nawet przez specjalne rękawiczki wziął do rąk bohaterów zamieszania i powiedział: „Będę walczył o pluszaki do krwi ostatniej, wyjadą z Nowego Jorku, ale po moim trupie”. Brytyjczycy zareagowali gwałtownie; pojawiły się nawet apele o bojkot amerykańskich towarów. Mówiono wręcz o Waterpooh. Giuliani bynajmniej nie miał zamiaru kapitulować: „Ameryka i Anglia” stoczyły dwie wojny z wynikiem 2:0. Nie chcemy kolejnej”. Konflikt został zażegnany, zwierzaki zostały w USA, ale jak widać miś urósł do rangi spuścizny narodowej.

Produkcja do przytulenia

Do Polski miś pluszowy przywędrował wkrótce po swych narodzinach. Był sprzedawany w zaborze austriackim, gdzie w dużych miastach miały swoje filie firmy wiedeńskie. W okresie PRL byliśmy potęgą w produkcji „pluszaków”. Największą firmą w całym bratnim obozie była istniejąca po dziś siedlecka Spółdzielnia pracy „Miś”. W 1954 r. w związku ze sporym bezrobociem na tym terenie, podjęto decyzję o założeniu małego, zatrudniającego kilkanaście osób zakładu. Pierwszym produktem były właśnie misie, które dość szybko stały się wizytówką firmy i towarem eksportowym, także na zachód. Misie traktowano również jako towar barterowy zwłaszcza w handlu z ZSRR. W szczytowym okresie (1975 – 92) w „Misiu” pracowało 1500 osób, a połowę produkcji stanowił właśnie miś.

W 1992 r. nastąpił spadek sprzedaży wynikający z zalewu tanich produktów dalekowschodnich. Podobne kłopoty mają inni producenci, choć przyznają, że dotyczy to głównie misiów małych. Te największe i najdroższe są produkcji rodzimej, gdyż ich import jest najmniej opłacalny.

Na zachodzie istnieje również spory rynek misiów tzw. artystycznych wykonywanych ręcznie właśnie z myślą o hobbystach. To, że są przeznaczone dla dorosłych pozwala nie przestrzegać rygorystycznych norm dotyczących wykonania zabawek.

Koniunktura na misie pluszowe zależna jest od okresów i mód. Jak podkreślają producenci wpływ mają nawet filmy czy piosenki jak przebój „Biały miś”. Tradycyjnie najlepszym okresem jest gwiazdka. Dobrze sprzedaje się także w okresie matur i na walentynki. Rynek wymusza wymyślanie aktualnych strojów dla misiów i można znaleźć misie w luźnych spodniach i bluzach oraz bejsbolówką na łebku. I tak było od samego początku. Przez lata zmieniał się zarówno miś, sposób jego produkcji i materiały. Miał formy męski, żeńskie i dziecięce. Przywdziewał różne stroje i uniformy reprezentując zawody i narody. Ale to ciągle ten sam poczciwy miś, o czym świadczy choćby moda na misie tradycyjne, z ciemnym włosem, bez udziwnień, po prostu prawie takie jakimi bawiono się już kilkadziesiąt lat temu.

O tym, że miś pluszowy jest jedną z najpopularniejszych zabawek nie trzeba już chyba przekonywać chyba nikogo. Zresztą wystarczy sięgnąć pamięcią do własnego dzieciństwa, poszukać starych zdjęć, a może zajrzeć do szafy, piwnicy lub na strych. Miś Eco zniósł wiele i choć był królem zabawek spotkał go smutny koniec. „(…) Minęły lata i z okaleczonego tułowia stopochoda zaczęły wyłazić wiechcie. (…) Przykro był teraz patrzeć na niedźwiadka Angelo chorego, niezdolnego sprostać żadnej sytuacji, narażonego na powolne wybebeszenie i niezbyt piękne wydostanie się na zewnątrz organów wewnętrznych, niweczące jego godność.” Misia w uroczysty sposób spalono. Niewątpliwie Eco ma sporo racji pisząc: „Dzisiaj zabawki są tańsze i prędzej się psują (…) Myślę, że to smutne dla dziecka, które nie może już poświęcić całego życia jednemu magicznemu przedmiotowi, inkrustowanemu wspomnieniami i wzruszeniami. To jakby nigdy nie prowadzić pamiętnika albo żyć na ziemi pozbawionej pomników przeszłości”. Ja mam jednak nadzieję, że jego ocena jest nieco zbyt pesymistyczne. Zresztą jak można przytulić się do czegoś naszpikowanego elektroniką. Chyba, że będzie taki miś jak w filmie „Sztuczna inteligencja”, ale to przecież nadal stary, dobry, pluszowy miś.

Tekst: Łukasz Dziatkiewicz, *Fragmenty „Drugich zapisków na pudełku od zapałek” Umberto Eco przełożył Adam Szymanowski, wyd. Historia i sztuka, Poznań 1994 | Zdjęcia: filtran CC BY 2.0