Szukaj

Gdzie jest polska scena reggae?

Z Adamem Tersą - 'Ras Lutą' rozmawiała Basia Erling
Ras Luta, fot. Mateusz Szeliga

Reggae to otwarta postawa życiowa i chęć zmieniania swojego świata na lepsze. Bezinteresownie. O tym, gdzie jest teraz polska scena tego gatunku rozmawiamy z najbardziej wyrazistą i zaangażowaną postacią tego nurtu

Jaka jest obecnie kondycja reggae w Polsce?

Nie jest taka jaka być powinna. Minęło 11 lat od momentu, kiedy została wydana płyta „Polski ogień”. Otworzyła ona pewien rozdział w historii polskiej muzyki reggae. Przez 10 lat artyści związani z tym projektem rozwijali swoje kariery, nagrywali płyty, przedstawiali ludziom owoce swojej pracy, jednak ten czas już się skończył, a jedyne co teraz musimy zrobić, to podjąć walkę o uwagę słuchaczy. Potrzebujemy nowej energii i świeżej krwi, żeby móc tchnąć życie w scenę. Obecnie artyści za mało dają z  siebie – nie ma nowej muzyki, płyty wychodzą raczej rzadko, a na placu boju pozostała wąska grupa osób. Polskie reggae potrzebuje tego, aby promotorzy, artyści, ale też ludzi, którzy chcą wspierać tę muzykę, pokazali jak dobra i  wartościowa jest to rzecz. Młodzi odchodzą od reggae, a modne staje się propagowanie wartości, jakimi nie powinni się kierować. Młodzież bardzo identyfikuje się z muzyką, której słucha i  z  artystami, których podziwia. Jednak brakuje tego, żeby uczono ich w ten sposób empatii, kolektywnego myślenia, sposobu działania i  bycia proaktywnym. Dzisiaj popularne jest co innego, a to mnie nie satysfakcjonuje!

Co się stało z tą młodzieżą? Dlaczego nastąpiła ta zmiana?

Stało się to przez promocję, którą media realizowały i nadal realizują. W 2005 roku, kiedy zaczynał się ruch związany z polską sceną reggae, bardzo modna była otwarta postawa życiowa, na czasie byli ludzie aktywni, którzy chcieli coś zmieniać, którzy chcieli być razem. Dzisiaj młodzi ludzie – kontrkultura – są nastawieni na coś zupełnie innego. Skupiają się na sobie, dbają tylko o siebie, najważniejsza są: konsumpcja i pieniądze. Do głosu dochodzą kontrproduktywne trendy, które wszystko psują i mieszają w głowach.

Mówiłeś o tym, że to jakiej muzyki słuchamy, ma wpływ na to, jakimi ludźmi jesteśmy. A Ty, jakiej muzyki słuchałeś, gdy byłeś młody?

Muzyka, której słuchamy ma ogromny wpływ na nas. Obecnie pełni taką rolę, jak literatura jeszcze 30-40 lat temu. To nośnik idei i  emocji rozprzestrzeniających się bardzo łatwo wśród ludzi. Natomiast jak ja byłem mały, słuchałem punk rocka, później, gdy zacząłem dojrzewać muzycznie zainteresowałem się jazzem, reggae, muzyką elektroniczną, starym bluesem. Do teraz mi został sentyment to tych klimatów.

Jak wypada polska scena reggae porównując ją do światowej?

Nie jesteśmy jeszcze w stanie konkurować na scenie światowej, co innego europejska! Jakość produkcji, wykonanie to są pola, na których jesteśmy mocni. Jednak w Polsce nie pojawił się jeszcze artysta pokroju Gentelmana czy Alborosie’go. Mimo że mamy nowych, całkiem sprytnych producentów; zdolnych, dobrze śpiewających artystów piszących ciekawe teksty, to ewidentnie brakuje nam promocji, dobrych duchów w mediach, które chciałyby pomagać nam w upowszechnianiu wartości, jakie nam przyświecają podczas tworzenia muzyki. Mamy materiał, ciekawą muzykę, którą główny nurt nie jest zainteresowany. Wolą wspierać to, co masowe, natomiast nikt nie chce głębiej zanurkować, żeby sprawdzić i znaleźć te wartościowe rzeczy, które są pod powierzchnią.

Jak na przestrzeni lat – od „Polskiego ognia” do teraz – wasi słuchacze się zmienili?

Na pewno dorośli. Mam wrażenie, że my graliśmy już dla co najmniej dwóch pokoleń. Ludzie, którzy zaczynali nas słuchać – w czasie wydania pierwszej płyty East West Rockers – mieli po 15-16 lat, oni wtedy stracili głowę do tej muzyki. Dzisiaj mają już dzieci, pracę i  odpowiedzialne życie, a teraz naszej muzyki słucha ich młodsze rodzeństwo, albo i nawet dzieci. Natomiast cały czas zależy nam na tym, żeby nasza muzyka, nasze przesłanie dotarło do ludzi, którzy o nas nie wiedzą, a powinni.

W czasach PRL-owski polska muzyka próbowała upodobnić się do tej, którą robiono na Zachodzie. Razem z Krzysztofem Krawczykiem, artystą właśnie z tamtych lat, nagrałeś już kolejny utwór. Co zatem jest dobrego w muzyce i wykonawcach z tamtych lat, na czym można bazować teraz?

Krzysztof Krawczyk jest dla mnie atrakcyjną postacią dlatego, że reprezentuje sobą typ artysty doświadczonego. On przeżył bardzo wiele przygód, odwiedził wiele miejsc związanych z pracą muzyka- był u szczytu sławy, jak i na samym dnie. Przeszedł wszystko, przez co artysta może przejść i to sprawia, że jest człowiekiem z  ogromnym dystansem do siebie. Tworzył w innej epoce, a polska muzyka rozrywkowa z tamtych lat była jaka była, zarówno ta przed przemianami ustrojowymi, jak i  po nich. Natomiast jego warsztat, głos, praktyka są fantastyczne, bez względu na to w jakich czasach tworzył. Uważam go za polskiego Toma Jonesa, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że porównania bywają krzywdzące. Bezsporne jest jednak to, że stał się żywą legendą i już dzisiaj jest zdecydowanie mniej obciachowy niż wielu popularnych wykonawców, których utwory mamy w radio.

A jaki jest odbiór nowego Mixtape’u. Co ludzie sądzą, jak oni to odebrali?

Trudno mi stwierdzić, ale mam wrażenie, że ludziom się podoba to, co zrobiłem. Jestem na tyle doświadczony zawodowo, że potrafię stwierdzić czy coś mi wyszło czy nie. A te piosenki ewidentnie mi wyszły. Patrząc na komentarze na popularnych forach i portalach społecznościach, widzę, że ta muzyka trafiła do ludzi. Materiał jest bardzo osobisty, dotyka nie tylko reggae, ale również innych stylistyk. Jest różnorodnie i szczerze. Teksty są jednymi z najlepszych, jakie udało mi się z siebie „wypruć”. Nie oszukiwałem na tej płycie, starałem się robić to w najprostszym i najsurowszym stylu, starając się jednocześnie nie zgubić jakości.

Co było powodem podzielenia się ze słuchaczami osobistymi historiami? Czy do tego trzeba dojrzałości artystycznej?

Mam 33 lata i myślę, że jakbym przeżył to samo, co do tej przeżyłem, w wieku dwudziestu lat, nie napisałbym takich piosenek. Niepokoiłem się o to, jak zostaną one przyjęte.

Nigdy wcześniej nie pisałem o swoich prywatnych sprawach. Ale okazało się, że te dwie piosenki, które są najbardziej osobiste, najbardziej się ludziom podobają. I mam wrażenie, że zadziałała tu stara zasada – jeśli ktoś może zidentyfikować się z tekstem i zobaczyć w nim swoje odbicie, to jest kupiony.

Czy przez swoją twórczość chcesz pokazać ludziom, jakich błędów nie popełniać?

Piosenki napisałem jako terapię dla siebie, jako ostateczne stadium wracania do równowagi po bardzo burzliwych przejściach. Wiadomo, można nazwać to ekshibicjonizmem, ale artyści tak mają. Ostatnim podejściem, podczas leczenia poprzez pisanie tekstu, jest przyznanie się do błędu. Człowiek powinien uczyć się na swoich błędach, ale cieszyłbym się, gdy moje teksty były na tyle nośne, że ludzie wyciągali by z nich wnioski dla siebie.

Jakie masz plany na przyszłość?

Na razie zajmuje się promocją Mixtape’u „Jak na początku”. W  planach mam też ciekawy projekt, który zakłada wprowadzanie w  życie idei renesansu polskiej sceny reggae. Chcemy zacząć wydawać single artystów, którzy wezmą udział w tej inicjatywie.

Będą to artyści już działający na scenie reggae czy zupełnie nowi?

Nowi, starzy, lekko tylko podstarzali i ogólnie rzecz biorąc ludzie, którzy są ciekawi i chcą zrobić coś dobrego dla reggae. Mam nadzieję, że nasza praca będzie na tyle wartościowa i ciekawa, że uda nam się zainteresować media i na nowo porwać ludzi.

Jak będzie wyglądał ten projekt w praktyce?

Chcemy stworzyć platformę internetową, która będzie miała za zadanie promocję kultury i artystów. Będziemy na niej zamieszczać single współpracujących z nami artystami. Z czasem, kiedy już będziemy wiedzieli, w którą stronę to się rozwija, będziemy myśleć o tym, żeby zainicjować współpracę z festiwalami. Na razie jednak pozostańmy przy wirtualnej sferze, z której ludzie będą mogli korzystać i dzielić się zawartością.

Ras Luta fot. Mateusz Szeliga