Rozmowa z Anną Zielińską-Elliott, tłumaczką literatury japońskiej, w tym również uważanego za najwybitniejszego współczesnego pisarza z Kraju Kwitnącej Wiśni Harukiego Murakamiego. Ostatnio zostały wydane po polsku jego dwie powieści: debiutancka „Słuchaj pieśni wiatru” z 1979 r. oraz druga – „Flipper roku 1973”
Polska tłumaczka literatury japońskiej mieszka w USA, gdzie uczy japońskiego. To dość niezwykle… I choć studiowała Pani w Japonii, to nie mieszka tam Pani…
Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zamieszkać na stałe w Japonii, chociaż bardzo lubię tam bywać, jeżdżę mniej więcej co trzy lata. Tęsknię za niektórymi potrawami, dźwiękami, zapachami – tego typu rzeczami. A także za charakterystyczną elektryzującą energią Tokio.
W literaturze japońskiej uderzyła mnie jej refleksyjność podszyta nierzadko smutkiem – czy to dobry trop?
Być może ma Pan rację, ale wydaje mi się, że literatura w ogóle często podszyta jest smutkiem, nie wiem, czy akurat japońska bardziej.
Zresztą niektórzy pewnie nie zgodziliby się z twierdzeniem, że Murakami jest typowym japońskim pisarzem, choć niewątpliwie japońskim pisarzem jest, chociażby przez to, że pisze po japońsku. Moim zdaniem jest przykładem pisarza, któremu udało się przełamać tego typu narodowe bariery. Mi podoba się sposób, w jaki opisuje codzienność, jego filmowe podejście do pisania, to że niektóre sceny są jakby wyjęte z jakiegoś scenariusza. Lubię też jego zmysł obserwacji i umiejętność snucia opowieści. I niektóre niezwykłe porównania.
Napisała Pani „Haruki Murakami i jego Tokio. Przewodnik nie tylko literacki”. Ile jest w nim jego Tokio, a ile Pani?
Na pewno dużo mojego, a Murakamiego, przynajmniej na tyle, na ile da się to ocenić na podstawie jego książek i esejów. Wydaje mi się, że Murakamiego fascynuje anonimowość wielkiego miasta – w Tokio i okolicach mieszka około 35 milionów ludzi. Są tam niezliczone kawiarnie, bary, restauracje, chociaż jego bohaterowie mają swoje ulubione dzielnice i miejsca. Myślę, że lubi też coś, co można nazwać tokijskim stylem, jakby elegancją pomieszaną z czymś swojskim, a czasem z kiczem. Mnie się w Tokio podoba to samo, ale głównie ta iskrząca się w powietrzu energia. Coś podobnego jest chyba tylko w Nowym Jorku.
Większość wieści, jakie docierają do nas z Japonii, są smutne lub wręcz złe: Fukushima i wszystko co się z nią wiąże, wysoki odsetek samobójstw zwłaszcza wśród osób starszych, co jest związane z niskimi przyrostem naturalnym i rzekomą deseksualizacją Japończyków, nierozliczenie się z wojennego okrucieństwa połączone z szerzącym się nacjonalizmem, zawirowania rządowe, konflikt z Rosją o Kuryle… Parę miesięcy temu weszła na ekrany najnowsza „Godzilla”, niewielu widzów pamięta, że jest ona upostaciowieniem lęku przed bombą atomową. Czasem wydaje się, iż to kraj bardzo nieszczęśliwy, choć słynie z osób długowiecznych. Sukces gospodarczy i zaawansowana technologia też odeszły na dalszy plan, nawiasem mówiąc nikt od dawna nie mówi w Polsce, że chcielibyśmy być drugą Japonią. Niezależnie od tego, w jakim stopniu moja ocena jest słuszna, część z tego ma swe odbicie w kulturze japońskiej, w tym zapewne w twórczości Murakamiego.
To pytanie wymagające dłuższego zastanowienia i jeszcze dłuższej odpowiedzi, ale myślę, że lepiej nie uogólniać. Wikipedia – o ile wierzyć Wikipedii – podaje, że największy procent samobójstw jest na Grenlandii, potem są Litwa, Korea Południowa, Gujana i Kazachstan. A na szóstym miejscu Polska, Japonia dopiero na dziesiątym! Być może po prostu o Japonii więcej się słyszy ze względu na spektakularne samobójstwa w stylu Yukio Mishimy bądź fakt, że czasem popełniają je całe rodziny, niemogące spłacić długów albo kochankowie. Ale jeśli chodzi o bagaż historii, to myślę, że dźwiga go wiele krajów, choćby Polska. W pewnym sensie Polskę też można postrzegać jako kraj nieszczęśliwy. Z punktu widzenia wielu cudzoziemców obozy koncentracyjne są u nas główną atrakcją turystyczną. Wspomniał Pan o szerzącym się nacjonalizmie – przecież u nas też się szerzy. W całej Europie się szerzy. Mamy także wielki odsetek zachorowań na raka związany być może z Czarnobylem albo zanieczyszczeniem środowiska.
Myślę też, że życie w Tokio znacznie odbiega od życia na japońskiej prowincji, które często jest może bardziej sielskie. Murakami rzeczywiście pisze o alienacji wielkiego miasta, braku rozliczeń historycznych z Chinami w kwestii zbrodni wojennych, o wszechobecnych mediach i kulturze nastawionej na bezmyślną konsumpcję, ale podkreślam, że nie są to dziś moim zdaniem zjawiska ograniczone do Japonii.
Porozmawiajmy o „Flipperze roku 1973”. Przeczytałem tę minipowieść bardzo uważnie, ale gdybym miał coś o niej napisać, zwłaszcza powiedzieć o czym jest, to miałbym pewien problem. Zresztą w żadnej polskiej recenzji nie natknąłem się na coś więcej poza stwierdzeniami typu, że widać, iż to dopiero pierwsze kroki literackie autora „Kronik ptaka nakręcacza”. Mam wrażenie, iż sami recenzenci nie bardzo wiedzą, co mogą napisać. Oto wpis z polskiego Facebooka Murakamiego: „Dla tych, którzy nie zawsze rozumieją, o czym autor pisze, polecam książkę Jay Rubin „Haruki Murakami i muzyka słów”.
Wydaje mi się, że to jest powieść o dorastaniu, taki minibildungsroman. Bohater próbuje znaleźć jakiś cel w życiu po stracie Naoko, chce się jakoś psychicznie zakotwiczyć. Jest też kwestia Szczura. Jeśli spojrzeć na to z punktu widzenia psychologii Junga, być może Szczur jest Cieniem bohatera? Rzeczywiście robi wrażenie powieści napisanej przez młodego pisarza, ale myślę, że może być interesująca dla fanów Murakamiego właśnie dzięki temu, że widać w niej początki różnych rozwijanych później wątków.
Wiedziała Pani, że spośród ważnych pisarzy tylko Murakami i Kosiński („Pinball”, po polsku „Gra”) użyli w tytule swego dzieła słowa pinball, czyli po polsku flipper?
Tak, wiedziałam, ale książka Kosińskiego ukazała się chyba dwa lata po powieści Murakamiego. Tytuł Murakamiego (dosłownie „Pinball roku 1973”) kojarzony jest zwykle z tytułem powieści Kenzaburo Oe z roku 1967, której tytuł dosłownie można by przełożyć jako „Futbol pierwszego roku ery Man’en”. Niektórzy uważają, że tutuł powieści Murakamiego jest jego parodią. Po polsku książka ta wyszła jako „Futbol ery Manen” w 1979 r. w przekładzie Mikołaja Melanowicza.
Elementy flipperowe sprawiły zdaje się Pani nieco kłopotu…
Miałam trudności z nazewnictwem różnych elementów flipperów i opisami gry. Dzięki Polskiemu Stowarzyszeniu Flipperowemu nawiązałam kontakt z ekspertem Waldemarem Banasikiem, który bardzo mi pomógł. Bez niego te opisy brzmiałyby pewnie niezbyt dobrze. Zgodnie z jego sugestią poszłam pograć na flipperach. Wtedy rzeczywiście lepiej zrozumiałam, jak to działa. Ale jeśli chodzi o samą grę, mój mąż i syn radzili sobie znacznie lepiej.
Wie Pani coś na temat sympatii Murakamiego do flipperów i dlaczego po nie w tej powieści sięgnął?
Wiem tylko, że miał kiedyś flippera. Dlaczego je wykorzystał? Być może dlatego, że flipper świetnie się nadaje na metaforę życia bohatera w tamtym okresie. Jest on jakby kulką wyrzucaną na blat i toczącą się to tu, to tam, nigdzie się niezatrzymującą, niewiedzącą dokąd zmierza… Można wysnuwać różne teorie psychologiczne, ale najprościej można to ująć tak, że flipper staje się obiektem pożądania, symbolem tego, co bohater w życiu utracił.
Z Anną Zielińską-Elliott rozmawiał Łukasz Dziatkiewicz