Projektantka mody i twórczyni marki BOHO z pasją opowiada nam, jak nie bać się robić tego, co dobre i piękne
Jak ubrani są dzisiaj Polacy?
Doskonale! Może to po części zasługa tanich produktów z sieciówek, ale wreszcie ubieramy się tak, aby uzyskać zamierzony efekt, mieć określony styl. Widać to zwłaszcza wśród młodych ludzi – już licealiści wyglądają świetnie. A przecież jeszcze niedawno można było bez trudu na ulicy rozpoznać po ubiorze zagranicznego turystę. Jesteśmy chyba bardziej świadomi. Właśnie do takich osób, które wiedzą już czego chcą, staram się docierać. Emocje i radość w odbiorze naszych projektów są dla mnie najlepszą nagrodą, bo wiem, że dajemy ludziom coś, za czym tęsknią.Wasze ubrania nosi wiele kobiet. Zarówno aktorki, pisarki, jak i pracowniczki korporacji czy farmaceutki.
Co jest w nich takiego uniwersalnego, że może je założyć każda kobieta?
Są po prostu ładne, a to walor uniwersalny. Nasze ubrania są bardziej stylowe niż modne, dlatego trafiają do grupy o pewnej szczególnej wrażliwości. Dajemy dobre emocje, normalność, której tak obecnie brakuje.
W Waszych strojach motywem przewodnim są kwiaty. Dlaczego akurat one?
Wierzę w naturę, w jej moc i prawdę. Kwiatowy wzór był modny kilka lat temu, teraz powrócił na ulice, co widać szczególnie w tym sezonie. A co się stanie, gdy pójdzie on w zapomnienie?
Kwiaty pojawiły się w BOHO na samym początku, jeszcze przed paternowym boomem, i pozostaną z nami na zawsze. Naszym celem nie jest wpisanie się w trend. Nie staramy się szokować. Wręcz przeciwnie, skoro wszyscy wokół to robią, można wyróżnić się normalnością.
Skąd czerpiecie pomysły? Pojawiają się u Was sukienki, koszule, ale przede wszystkim w oczy rzucają się bluzy. Co Was inspiruje?
Pomysły to wariacje na temat znanych dobrze krojów. Bluza to klasyczny koszulowy krój wzbogacony o kaptur i kieszenie. Inspirują mnie nasze klientki czyli BOHO dziewczyny. Uwielbiam sukienki, a na rynku wciąż jest za mało dziewczęcych krojów. Nie lubię dzianinowych prostych, geometrycznych form. Dobrze jest podkreślać talię, odsłonić dekolt na plecach… Kokietować między słowami, nawet męskim krojem.
O Waszych kolekcjach mówicie: piękno i prostota. Co dla Was oznaczają te słowa?
To dla mnie aksjomaty, więc ciężko dopisać im definicje. Wystarczy rzut okiem na przykład na nasze sesje. Niczego nie ma za dużo. Ani makijażu, ani dodatków. Pozy modelek są naturalne i niewymuszone. Ubrania same się bronią w najprostszych stylizacjach. W natłoku obrazków, jakimi zasypuje nas internet, ciężko czasem zrozumieć, co jest naprawdę piękne. Ale jeśli zamkniemy oczy i posłuchamy siebie, to uda się nam znaleźć odpowiedź.
Niektórzy mogą z racji podobieństwa nazwy kojarzyć BOHO z inną znaną polską marką – BOHOBOCO – Kamila Owczarka i Michała Gilberta Lacha. Nie baliście się porównań?
Kiedy powstało BOHO, nie wiedzieliśmy o BOHOBOCO. Spotkaliśmy się na jednych z pierwszych targów modowych w centrum cybernetyki. Zresztą, w co trudno dziś uwierzyć, kilka lat temu takie wydarzenia były rzadkością. Mieliśmy nawet identyczne logo na wizytówkach jak oni, ale by uniknąć pomyłek, zmieniliśmy je. Nazwa ma genezę w moim nazwisku i stylu boho – odwołanie do bohemian style. Nie ma szans na porównywanie nas z BOHOBOCO, bo proponujemy dwa skrajnie różne klimaty. Zresztą uważam, że dla każdego na rynku jest nisza. Dzięki sieci są teraz możliwości działania również poza największymi centrami wydarzeń. Podstawą jest dyscyplina i otaczanie się twórczymi ludźmi. Nie mam poczucia, że robimy coś obok rynku czy trendów. Przeciwnie – sami je tworzymy i to nie dla idei, a dla osiągnięcia realnego sukcesu rynkowego. To jest możliwe. Można żyć i działać w zgodzie ze sobą, i odnieść sukces.
Dużo trudu wymaga rozkręcenie własnego biznesu? Jest wiele osób, które projektują, ale nie szyją i odwrotnie. Czy to jest przeszkoda nie do pokonania w spełnieniu własnych marzeń?
Dla mnie to nie jest przeszkoda, bo nie szyję przecież ubrań, które sprzedaję. Jest to potrzebne może w szkole, może na najwcześniejszym etapie. Według mnie własny biznes to umiejętne dobranie sobie ludzi, z którymi przyjdzie nam pracować. Wszystkie możliwe zadania, które nie wymagają mojego udziału, deleguję dalej. Myślę, że to jest jedna z przyczyn sukcesu. Gdybym skupiała się na księgowości lub szyciu nie miałabym czasu planować rozwoju firmy czy tworzyć kolekcji. Projektant nie powinien być krawcem tylko wizjonerem i artystą.
Własny biznes to tak naprawdę ciężka praca. Czy każdy się do tego nadaje? Co zrobić, żeby się udało?
Własny biznes to przede wszystkim rozwiązywanie problemów każdego dnia. Gdy zwiększa się skala, zwiększa się wielkość problemów. Satysfakcja i wolność, jaką daje prowadzenie własnego biznesu, jest nie do przecenienia, ale nie każdy się do tego nadaje. Trzeba umieć narzucić sobie dyscyplinę i mieć ogromne pokłady wiary we własny pomysł. Czasem wystarczy wsparcie bliskich. Ważne jest też to, by mieć coś poza pracą, bo własny biznes pochłania. Jest się w pracy cały czas. Dla mnie najważniejsza jest rodzina i dom – jestem mamą dwójki małych dzieci – które dają mi energię i pozwalają zapomnieć o problemach.
Jakie są Twoje marzenia? Co chciałabyś osiągnąć za kilka lat?
Wielu polskich projektantów szybko zaczyna sprzedawać za granicę. Nam udało się stworzyć społeczność klientek w Polsce. Marzę o tym, aby takie same powstały w innych krajach. Doskonałym miejscem byłyby Stany Zjednoczone, zwłaszcza zachodnie wybrzeże. Nasze wartości takie jak pewność siebie, prostota i pozytywne wartości są tam silnie zakorzenione. Może wtedy udałoby się stworzyć markę, która nie tylko jest rozpoznawalna, ale też daje pracę większej liczbie osób i daje możliwości rozwoju tutaj w Polsce.
z Małgosią Bochenek, rozmawiały: Ewa Czemerys i Patrycja Zych
zdjęcia w lokalu: Plac Nowy 1, 31-056 Kraków placnowy1.pl
zdjęcia: Piotr Mleczko