Szukaj

Piękne samochody, duża dawka adrenaliny i ogromna szybkość – to krótka charakterystyka wyścigów samochodowych. Ten męski sport uprawiają jednak nie tylko mężczyźni. Choć w Polsce to nadal sport niszowy – na świecie to jedna z najpopularniejszych dyscyplin.
O tym, jaką rolę odgrywa w naszym kraju, dlaczego warto się nim interesować i za co przede wszystkim powinniśmy być wdzięczni Robertowi Kubicy opowiada Filip Mocie, kierowca wyścigowy i wicemistrz Polski w Wyścigowych Samochodowych Mistrzostwach Polski w 2010 roku.

Wyścigi kontra rajdy
Popularność wyścigów w Polsce zaczęła się tak naprawdę po sukcesie Roberta Kubicy. Gdy w 2006 roku jako pierwszy w historii Polak zaczął startować w Formule 1, ludzie zaczęli uważniej przyglądać się tej dyscyplinie. Polski zawodnik bardzo szybko zaczął odnosić ogromne sukcesy, dzięki czemu – można powiedzieć – zapewnił wyścigom wielką promocję i gromadził przed telewizorami miliony ludzi śledzących jego zawrotną karierę. Jednak tak naprawdę do dziś wielu z nas nie wie, czym różnią się wyścigi od rajdów. Często mylimy te dwa pojęcia, nazywając Kubicę kierowcą rajdowym, co jest wielkim błędem.

W wyścigach samochodowych zadaniem kierowcy jest przejechanie określonej liczny okrążeń na torze i wyprzedzenie rywali na linii mety. Wszystko odbywa się na specjalnie przygotowanych torach, najczęściej asfaltowych. Natomiast rajdy samochodowe to dyscyplina, w której kierowca wraz z pilotem pokonują trasę biegnącą przez normalne użytkowe drogi. Są one o wiele bardziej interesujące ze względu na zmieniający się krajobraz, rzeki, strome podjazdy czy różne rodzaje nawierzchni. Wszystko to czyni ten sport bardziej widowiskowym, obfitym w poślizgi, skoki, ale także niestety i liczne wypadki.

W Polsce w wyścigach płaskich wyróżniamy dwie kategorie: Wyścigowe Samochodowe Mistrzostwa Polski (WSMP) i Wyścigowy Puchar Polski (WPP). Różnią się one przede wszystkim dystansem i prestiżem. WSMP to tak zwana ekstraliga wyścigów. Poza tym istnieje bardzo wiele odmian zarówno wyścigów, jak i rajdów. Ich różnorodność sprawia, że każdy znajdzie coś dla siebie – zarówno zwolennicy szybkiej akcji i pokazowych wywrotek, jak i ci, którzy cenią przede wszystkim samą szybkość.

Z pierwszej ręki
Wyścigi są różne pod względem zasad, miejsca, a także samej długości trasy. Na pierwszy rzut oka określenia „rally cross” czy „wyścigi płaskie” niewiele nam mówią. Tak naprawdę ich odróżnienie nie jest jednak trudne. – Rally cross tym się różni od wyścigów płaskich, że jest to sport bardziej kontaktowy – opowiada Filip Mocie. – Tam mamy tor szutrowo-asfaltowy i możemy się na nim tłuc samochodami. Kibice idą na takie zawody, żeby oglądać show, zobaczyć jak jeden walnie drugiego w bok albo w tył, jak latają zderzaki. W zwykłych wyścigach na torze, jak wiadomo, auta również się zderzają, ale stłuczki nie są wskazane, ponieważ samochody te kosztują gigantyczne pieniądze. Jeśli ktoś kogoś uderzy, to dostaje czarną flagę i albo zostaje zdyskwalifikowany, albo otrzymuje karę i jego szanse na wygraną znacznie maleją – tłumaczy.

– Wyścigi górskie z kolei są popularne, ponieważ startują tam wyścigówki torowe na specjalnie wyprofilowanych drogach publicznych. Jest to bardzo widowiskowe, można np. zobaczyć tak zaskakujące obrazy, jak wyścigowe porsche, mknące przez wieś – mój rozmówca relacjonuje dalej niczym komentator sportowy. – Jest to popularna dyscyplina i obecnie ma największą widownię. Jej zasadniczą wadą jest to, że są to krótkie zawody na trasie długości najczęściej 4,5 kilometrów – kończy.

Filip Mocie zaczął przygodę z wyścigami w 2001 roku od rajdów samochodowych. Dopiero później przeniósł się na wyścigi górskie oraz tor. Doszedł do wniosku, że to właśnie wyścigi torowe najlepiej rozwijają zawodnika. W tej dyscyplinie odniósł też swoje największe sukcesy. Zeszłoroczny wicemistrz Polski obecny sezon uważa za udany pomimo pechowego wypadku. – Wystartowałem w tym roku w Mistrzostwach Polski, ale niestety po trzecim kilometrze eksplodował silnik, więc musiałem startować dużo słabszym samochodem. Niestety, zabrakło mi pół punktu do tytułu drugiego wicemistrza Polski – opowiada z przejęciem. – Choć była to ciężka sytuacja, uważam, że pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony, bo startowałem gorszym samochodem, a w ostatnim wyścigu udało mi się zająć drugie miejsce, w trudnych deszczowych warunkach. Ogólnie w tym roku podium wywalczyłem cztery razy, w tym dwa razy na zagranicznym torze Slovakiaring, gdzie odbywała się także runda Mistrzostw Europy Środkowej – podsumowuje Filip Mocie.

Prognozy na przyszły rok są dobre, Mocie liczy na dużo lepsze wyniki i zastanawia się nad poświęceniem wyłącznie wyścigom zagranicznym. – Zawsze liczę tylko na mistrzostwo, inne miejsca w ogóle mnie nie interesują. Może są tacy, którzy cieszyliby się z 4. miejsca, ale dla mnie to wielka porażka – kończy z uśmiechem.

Zahipnotyzowana publiczność

Co jest takiego interesującego w tym sporcie, że pasjonuje on tak bardzo publiczność? Ta ostatnia chyba nigdy sama nie doświadczy takiej adrenaliny i szybkości jak kierowcy wyścigowi, ale może z zainteresowaniem śledzić zmagania na torze nie tylko przed telewizorem, ale również na żywo, biorąc udział w rajdach i wyścigach. To oryginalny sport, który może być pewnego rodzaju odskocznią po całym tygodniu ciężkiej pracy. I choć wyścigi samochodowe należą w Polsce do sportów niszowych, nie można im jednak odebrać miana sportu, choć nie wszyscy takie podejście rozumieją.

– Denerwują mnie opinie w stylu: „Co to za sport, jeśli ty tylko kręcisz kierownicą?” Ludzie nie wiedzą, że by wytrzymać półgodzinny wyścig, podczas którego serce bije w rytmie 180 uderzeń na minutę, trzeba bardzo pracować nad kondycją, refleksem, koncentracją, dużo ćwiczyć szczególnie kark i mięśnie brzucha oraz ramion – tłumaczy Mocie. – Uważam też, że dziennikarze sportowi powinni zmienić podejście i więcej mówić o tym sporcie. Jeśli wielokrotnie wspomina się o rozgrywkach IV czy V ligi piłki nożnej czy siatkówki, na którą przychodzi mała liczba osób, to powinno się też mówić o wyścigach, bo ich publiczność jest nieporównywalnie większa – argumentuje.
– Sport ten musi być medialny, tak jak jest np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie na tor przychodzi często nawet pół miliona ludzi – apeluje mój rozmówca. – Tam każdy zawodnik ma swoją kamerę, można bezpośrednio śledzić swojego faworyta, a firmy walczą, żeby zostać sponsorami. Natomiast u nas sponsorzy nie są zainteresowani sportem, którego nie widać w mediach – narzeka Filip Mocie. Niewątpliwie mała widoczność wyścigów w mediach w pewien sposób ogranicza rozwój tego sportu, odbierając mu szansę na szybszy rozwój.

Drogi sporcie!

Cena sportu jest bardzo duża. Żeby go uprawiać niejednokrotnie trzeba sobie wielu rzeczy odmówić. Wyjścia są dwa – albo pochodzi się z bogatej rodziny, albo ma się bogatych sponsorów, ale z nimi jest ciężko, bo to mało pokazywany w mediach sport. – Wyścigów nie można obejrzeć w telewizji publicznej tak często jak skoki narciarskie czy siatkówkę – podkreśla Filip Mocie. – Zasada jest taka: jeżeli nie ma telewizji, nie ma sponsorów; a jeśli nie ma sponsorów – to jest problem z dobrym samochodem, bo taki kosztuje astronomiczne pieniądze! Dla przykładu: jedna specjalna wyścigowa opona to koszt od 700 nawet do 1500 zł. I taka opona starcza tylko na jeden wyścig. Do tego dochodzą rewizje silnika, skrzyni biegów oraz praktycznie wszystkich elementów w samochodzie. Poza tym na pewnych rzeczach nie można oszczędzać, bo nie da to na pewno ani wyniku, ani tym bardziej gwarancji zwycięstwa – argumentuje kierowca.

Całemu środowisku z pewnością zależy na większej promocji i rozpropagowaniu sportów samochodowych w Polsce. Innym wyjściem jest – jak pokazuje przykład Roberta Kubicy – odnoszenie sukcesów w tej dyscyplinie. Bo często dzięki osiągnięciom jednego zawodnika, określony sport zyskuje większą oglądalność i zainteresowanie nawet tych, którzy wcześniej się nim nie interesowali, podobnie jak sukcesy Adama Małysza przełożyły się na popularność skoków narciarskich.

tekst: Małgorzata Wojtasik
zdjęcia: Team Promotion, Łukasz Strzelecki