Wywiad z Tomaszem Janiakiem z Blue Media Team, czołowym polskim kitesurferem, aktualnym Mistrzem Polski w kategorii Masters i jednym z pierwszych sportowców uprawiających tę dyscyplinę w Polsce.
Jak się zaczęła Twoja przygoda z kitesurfingiem?
Wszystko zaczęło się na plaży w Łebie w 2000 r., kiedy to Sebastian Ginter, wówczas już ekspert w tej „egzotycznej” dyscyplinie, pozwolił mi posterować swoim latawcem. Wrażenie było niesamowite, choć muszę przyznać, że nie zakochałem się w kajcie od pierwszego wejrzenia. Dopiero po dwóch latach pływania zamieniłem deskę z żaglem na deskę z latawcem. Od tamtej pory kitesurfing stał się treścią mojego życia, sportem, dla którego straciłem głowę.
Co może być przyczyną rosnącej popularności kitesurfingu? Tego, że coraz więcej osób przerzuca się z windsurfingu na kite?
Można powiedzieć, że mamy obecnie do czynienia z boomem na kitesurfing w Polsce. Szkoły kitesurfingu opuszcza w trakcie sezonu około 10 tysięcy nowych adeptów tego sportu. Większość z nich kontynuuje pływanie. Zainteresowaniu kajtem sprzyja też spory postęp technologiczny, jaki zanotował ten sport: pojawiły się nowe sprzęty, profile latawców, formy desek, poprawiło się też samo bezpieczeństwo itd. Tę rosnącą ciekawość wobec kitesurfingu obserwuję z perspektywy własnego podwórka. Od ponad 10 lat jestem instruktorem tej dyscypliny i spokojnie mogę powiedzieć, że jakieś 95 procent ludzi, których uczyłem, zakochuje się w tym sporcie. Jak kupują swój sprzęt, to już wiem, że wpadli, złapali bakcyla. Poza tym istnieje spora szansa, że kitesurfing stanie się dyscypliną olimpijską już w 2020 roku… Ponieważ mamy utalentowanych zawodników i dobre warunki do uprawiania tego sportu, mielibyśmy spore szanse na wychowanie pokolenia przyszłych olimpijczyków. A występ na Igrzyskach to chyba marzenie każdego, kto zajmuje się sportem zawodowo.
Co musi umieć lub mieć osoba, która rozpoczyna swoją przygodę z kitem? Specjalne umiejętności, doświadczenie, kondycję?
Kitesurfing to dyscyplina otwarta, która nie wyklucza nikogo. To sport naprawdę dla wszystkich, sport niosący autentyczną radość. Wiek czy płeć nie odgrywają tu najważniejszej roli. Kitesurfing uprawiają dziś zarówno nastolatkowie, jak i 30- czy nawet 50-latkowie. Na starcie obejdzie się też bez konieczności wizyt na siłowni. Może jedynym ograniczeniem jest tutaj waga – trzeba ważyć powyżej 35 kilogramów. Choć sam znam przypadki młodych kitesurferów ważących poniżej 35 kg, którzy mimo to zapowiadają się znakomicie. Trzeba też wykazywać się zdrowym rozsądkiem, bo nieodpowiedzialne zachowanie na wodzie to zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i innych. Dlatego nie wolno pływać bez właściwego przeszkolenia i trzeba stopniowo rozwijać umiejętności.
Co Ciebie najbardziej pociąga w tym sporcie?
Zdecydowanie emocje i różnorodność. Tutaj każdy dzień jest niespodzianką. Żadna inna dyscyplina nie stwarza takich możliwości i nie dostarcza tylu wrażeń. Możesz uprawiać wave, freestyle, airstyle, race, foil – i w każdym z nich doświadczysz czegoś zupełnie nowego. Myślałem kiedyś naiwnie, że na kajcie już nic mnie nie zaskoczy. Kwintesencją kajta był i jest dla mnie kitewave, ale podczas moich pierwszych prób na foilu (w styczniu 2013), „lecąc” swoje pierwsze 100 metrów w powietrzu, wręcz wyłem z euforii! KiteFoil, mimo tego że jest dopiero w początkowej fazie rozwoju technologicznego, jest chyba w tej chwili najszybszą i jednocześnie najtańszą klasą żeglarską na świecie. Kajt ma też zalety praktyczne: sprzęt łatwo jest spakować i przewieźć na drugi koniec świata. Poza tym można go uprawiać w bardzo różnorodnych warunkach. Popularne deski twin tip pozwalają pływać nawet w wodzie po kostki, a różnej wielkości skrzydła można dopasować do aktualnych warunków wiatrowych.
Czy jest to niebezpieczne? Miałeś jakieś kontuzje bądź niebezpieczne sytuacje?
Jak w każdym sporcie tak i tutaj zdarzają się kontuzje. Ale wydaje mi się, że kiteracing jest jedną z najbezpieczniejszych odmian kitesurfingu. Zdecydowanie bardziej kontuzjogenny jest choćby freestyle, gdzie wykonuje się niekiedy naprawdę karkołomne tricki. Pamiętam, jak – jeszcze jako kite’owy freestyler – borykałem się z kontuzjami w stylu naderwane wiązadła w kolanach, wyrwany bark, zbite pięty, chory kręgosłup itd. Na szczęście odkąd startuję w kiterace, poważniejsze kontuzje jakoś mnie omijają.
Praktykowanie innych niż sam kajt aktywności sportowych pomaga zminimalizować ryzyko kontuzji. Ja dla utrzymania równowagi psychofizycznej podczas całego sezonu uprawiam yogę. Przestrzegam też zasad zdrowego odżywiania się. Chodzę na rehabilitację do najlepszego specjalisty w tej dziedzinie – Ryszarda Tafla. Biorę również udział w treningach ogólnorozwojowych żeglarskiej kadry olimpijskiej pod czujnym okiem trenera Mariusza Golińskiego.
Co jest najważniejsze w kitesurfingu?
Po pierwsze – olej w głowie. Zawsze trzeba być mocno skoncentrowanym, z powodzeniem można użyć stwierdzenia, że w kajcie pływa się głową. Po drugie – wytrwały i regularny trening. Po trzecie – to, że ten sport jest czymś więcej: to pasja i styl życia. Po czwarte – zawieszanie sobie poprzeczki coraz wyżej, próbowanie nowych dyscyplin, szukanie miejsca dla siebie, które w kajcie znaleźć może każdy.
Czy w Polsce są dobre miejsca dla kitesurfingu?
Warunki pogodowe, które panują w Polsce – czyli raczej słaby wiatr i brak fali – sprzyjają głównie uprawianiu kiterace’a. W tej dyscyplinie osiągnięcia są najbardziej wymierne: pływa się na czas i to jest jedyne kryterium oceny, natomiast we Freestyle werdykty sędziowskie bywają kontrowersyjne…
Osobiście w Polsce bardzo lubię pływać po Zatoce Puckiej, ze względu na różnorodność akwenu oraz zmienne wiatry. Warunki do pływania w okolicach Rewy, Sopotu, są znakomite. Jednym z pływań, które najmilej wspominam, był spływ z przyjaciółmi z wiatrem po falach z Lubiatowa do Jastrzębiej Góry. Ponad 70 km adrenaliny i przyjemności.
W Polsce nie ma co prawda regularnych, równych wiatrów termicznych, ale nie ma też rekinów, jeżowców, parzących meduz i niebezpiecznych raf koralowych, z którymi trzeba się liczyć w bardziej egzotycznych rejonach świata. W dodatku woda w okolicach półwyspu helskiego jest po kolana. Słowem – idealne i bardzo bezpieczne warunki do nauki i treningu.
Gdzie na świecie dotąd surfowałeś, gdzie było najlepiej bądź najpiękniej?
Za granicą bardzo dobrze pływało mi się w Wietnamie, w miejscowości Mui Ne. Znakomite warunki panują też na Cabo Verde. Również wybrzeża Egiptu i Brazylii (zwłaszcza niedaleko miejscowości Guajiru) są jednymi z moich ulubionych. Najmilej jednak wspominam coroczne wyprawy na grecką wyspę Rodos (konkretnie Prasonissi) pod koniec września i pływanie na tamtejszych falach. Wspaniale pod względem sportowym i estetycznym prezentuje się też włoskie wybrzeże, zwłaszcza rejon Toskanii z takimi miejscowościami jak Talamone czy Marina di Grosetto. Do wszystkich tych miejsc – do wszystkich tych fal – zawsze chętnie powracam.
Rozmawiał: Adam Mitura, Fot.: Blue Media