Mariusz Marszałkowski/Instytut Jagielloński: jaka jest pozycja Unii Europejskiej w relacjach z USA i Chinami w kontekście ich sporów geopolitycznych?
dr Małgorzata Bonikowska: Europa chce nadal odgrywać na świecie rolę wiodącą, chciałaby też utrzymać multitratelarizm. Unia Europejska jest przykładem, że system polegający na koordynacji części polityk między wieloma państwami może sprawnie działać. Projekt europejski, rozwijający się na zasadzie dialogu i nieustannego szukania kompromisów pokazał, że mimo sporów i tarć między członkami UE udaje się funkcjonować razem z korzyścią dla wszystkich. To skuteczna metoda minimalizowania konfliktów, dostrzeżona także w innych rejonach globu. Na UE wzorują się w pewnym zakresie m.in. Stowarzyszenie Państw Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) czy Unia Afrykańska.
Po prawie 70 latach budowania wspólnoty, Europa wypracowała wyjątkowy model unikania konfrontacji między państwami poprzez ciągłe uzgadnianie stanowisk pomimo istotnych różnic interesów. I chciałaby, aby w takim kierunku szedł świat – nie dlatego, że to wymyśliła, lecz dlatego że to się sprawdziło. Od 70 lat między członkami wspólnoty nie było wojny a stworzone więzi – gospodarcze, społeczne, kulturalne i polityczne – skutecznie zniechęcają do konfliktów. „Europejskie marzenie” czyli połączenie dobrobytu, wysokich standardów prawnych i wygody życia, której zazdroszczą nam nawet Amerykanie, sprawiło że europejska „soft power” wciąż silnie oddziałuje, zwłaszcza na jej najbliższe sąsiedztwo. Europejska polityka rozszerzenia jest uznawana za jeden z najskuteczniejszych instrumentów uzyskiwania spójności społeczno-gospodarczej z korzyścią dla obu stron – przyjmującej i wstępującej do UE.
Rosnąca rywalizacja USA i Chin osłabia znaczenie tego modelu. Zamiast multilateralnego podejścia idziemy w stronę konfrontacji dwóch unilateralnych wizji. Niektórzy komentatorzy już mówią o drugiej zimnej wojnie, czyli zarysowywaniu się bipolarnego ładu, podziału świata na dwa obozy. To dla UE zły scenariusz, bo oznacza jej marginalizację, zepchnięcie na drugi plan. W walce Ameryka-Chiny Europa staje się terenem bitwy o wpływy – gospodarcze, technologiczne, polityczne. Podczas pandemii doszedł jeszcze silny element wojny o narracje.
Zamiast wybierać jeden z dwóch obozów, Unia Europejska wolałaby tworzyć własny, silny wektor multipolarnego świata. Działać, jak jeden z kilku głównych graczy, oddziałując przez swoją „soft power”, ale i „hard power”, której konieczność istnienia dostrzega. Oczywiście, Europa zabiega o utrzymanie kluczowych dla niej mocnych i trwałych więzi transatlantyckich, ale nie za wszelką cenę. Jeśli Stany Zjednoczone wejdą w rolę dominującego męża w tym związku, mogą się przeliczyć. Dla nas liczy się siła argumentów a nie argumenty siły. Europa chciałaby sama zdecydować o tym, jak kształtować swoje relacje międzynarodowe, w tym także z Chinami. Tym bardziej, że wciąż nie ma w Europie na ten temat jednej opinii.
MM: a co powoduje słabość UE w takim rozwoju wypadków?
W obecnym ładzie, a raczej nieładzie międzynarodowym wielką słabością Unii Europejskiej jest jej hybrydowa struktura – coś w połowie drogi między organizacją międzynarodową a konfederacją. Oczekiwania stawiane Unii pokrywają się z oczekiwaniami typowymi dla państwa, a przecież ona nim nie jest. Jednocześnie, znajduje się pod silnym naciskiem państw, nie tylko Chin czy Stanów Zjednoczonych, ale także Rosji, Turcji, Izraela, Iranu, Indii etc.
W czasach zimnej wojny nie było takich oczekiwań, projekt wspólnot europejskich miał inne cele i mniejszą skalę, no i powstawał pod skrzydłami Stanów Zjednoczonych, które zabezpieczały Zachodnią Europę politycznie i militarnie. Po upadku Związku Radzieckiego, dwie dekady unilateralizmu amerykańskiego były jak dotąd najlepszym okresem w historii tego projektu, przynosząc m.in. koncepcję Unii Europejskiej (formalnie wprowadzonej traktatem z Maastricht, w 1993 roku), a potem wielkie rozszerzenie i zakończenie podziału kontynentu. Jednak odrzucenie europejskiej konstytucji w referendach w Holandii i Francji (2005) zahamowało tendencje federalistyczne.
Od tego czasu Unia Europejska działa w niesprzyjających jej warunkach, od kryzysu do kryzysu, walcząc z falami kolejnych sztormów – gospodarczego, migracyjnego, zdrowotnego. Jednocześnie, pogorszyło się jej otoczenie międzynarodowe, przynosząc asertywną politykę Rosji, odwrócenie się proeuropejskiego wektora w Turcji, zdystansowanie się Stanów Zjednoczonych, a także wzrost globalnego znaczenia Chin. W czasach rywalizacji silnych państw, unijna hybrydowa struktura odczuwa dyskomfort na wielu frontach. Nie działa tak szybko i sprawnie jak państwa, wszystko trzeba uzgadniać i wypracowywać, gdy tymczasem inni robią swoje, często metodą faktów dokonanych.
MM: czy zatem rozwiązaniem byłoby przekształcenie UE w podmiot państwowy?
Niektórzy liderzy w Europie to postulują, inni się kategorycznie sprzeciwiają, nie ma więc możliwości uzyskania politycznej zgody. Poza tym, taka decyzja wymagałaby zatwierdzenia w referendach narodowych, a wśród społeczeństw 27 państw członkowskich dominują nastroje sceptyczne federacji. Jednocześnie jednak pandemia ukazała deficyty unii, które okazują się bolesne, na przykład brak kompetencji w obszarze zdrowia publicznego czy bezpieczeństwa wewnętrznego, które pozostają domeną państw. Pogłębiona koordynacja działań wszystkich członków UE w tych sektorach wydaje się niezbędna, trzeba myśleć o wspólnych politykach.
Jeśli Unia Europejska chce odgrywać role w świecie nie musi stać się państwem, musi jednak posiadać sprawność operacyjną pozwalającą działać szybko i razem – zarówno w sytuacjach kryzysowych, jak i wobec innych aktorów stosunków międzynarodowych. Liderzy unijnych instytucji próbują przekuć kolejne kryzysy w energię posuwającą w tym kierunku cały projekt. Tak jest i teraz, podczas pandemii. Nadzwyczajny plan finansowy ma na celu nie tylko zapobieżenie negatywnym skutkom gospodarczo-społecznym w poszczególnych państwach, ale i wzmocnienie całej Unii Europejskiej poprzez silne związanie ze sobą wszystkich jej członków. Nosi znamienną nazwę „UE-Następne Pokolenie”, bo jego skutki dadzą efekty zarówno w krótkiej perspektywie jak i na wiele lat.
MM: wróćmy na chwile do USA. Jak to państwo obecnie patrzy na UE?
Stany Zjednoczone są dziś nieco inne niż w czasach zimnej wojny. Coraz mniej patrzą na Stary Kontynent jako na głównego sojusznika i punkt odniesienia, słabiej odczuwają więź kulturowo-społeczną i wspólnotę historycznych korzeni. Amerykańskie społeczeństwo przez ostatnie 70 lat ewoluowało, wzbogacając się o element latynoski i azjatycki (w tym chiński), wzrosło znaczenie Afroamerykanów. Prezydentura Baracka Obamy była wynikiem, a nie źródłem tych procesów. Zbiegło się to z przesunięciem wektorów w polityce zagranicznej USA z Atlantyku na Pacyfik w kontekście rosnącego znaczenia gospodarczego i politycznego Azji oraz pojawienia się potężnego konkurenta – Chin. Ten trend jest stały i utrzyma się bez względu na to, kto wygra listopadowe wybory w USA.
Proces „odpływania” Ameryki od Europy trwa już jakiś czas. Po części jest wynikiem upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku i rosnącego w USA przekonania, że teraz Europa już sobie sama poradzi. Co prawda asertywna polityka Vladimira Putina (zwłaszcza od wojny na Ukrainie) sprawiła, że Rosja znów stała się dla Zachodu wyzwaniem, ale z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych to mniejsze zagrożenie niż Chiny. W efekcie tych procesów, Europejczycy i Amerykanie dziś rozumieją się gorzej niż w czasach zimnej wojny, a prezydentura Donalda Trumpa to wrażenie pogłębiła. W zachodniej Europie wrosły nastroje antyamerykańskie, potęgowane nie tylko przez specyficzny styl prezydenta, ale także przez jego konkretne decyzje, jak m.in. wycofanie USA z porozumienia paryskiego w sprawie klimatu czy z umowy denuklearnej z Iranem. W niektórych krajach (m.in. we Włoszech czy Francji) Donald Trump wzbudza większą nieufność społeczeństwa niż przywódca Chin Xi Jinping. To absolutna nowość.
Jednocześnie, Amerykanie i Europejczycy są obecnie skoncentrowani przede wszystkim na problemach wewnętrznych. W USA największe wyzwania to pogłębiające się nierówności społeczne i pauperyzacja klasy średniej, niepokój o byt, odczuwany przez wiele rodzin m.in. na skutek deindustrializacji przyniesionej przez globalizację, a teraz także przez pandemię, fatalny stan infrastruktury, niedobory systemów opieki społecznej i ochrony zdrowia. Amerykanie oczekują od swojego rządu, aby zajmował się przede wszystkim tymi wyzwaniami, a nie wtrącał w sprawy całego świata, w tym Europy.
MM: czy pandemia COVID-19 wpływa na wizerunek Chin w Europie? Czy pandemia będzie miała głębszy wpływ na politykę wobec Pekinu?
Przede wszystkim Europa dostrzegła, że ochrona zdrowia to sektor strategiczny, związany z bezpieczeństwem ludzi i państw. Odkryliśmy nadmierne uzależnienie europejskiego przemysłu farmaceutycznego i medycznego od azjatyckich producentów i dostawców – głównie z Chin i Indii. W efekcie Unia Europejska wprowadza instrumenty mające temu zapobiec, rozważa rozwiązania podobne do tych, które są stosowane w sektorze energetycznym.
Jednocześnie, Europejczycy „nie kupują” amerykańskiej narracji o „chińskim wirusie”. Nie obwiniają Chin za spreparowanie pandemii, a raczej szanują za szybkie i skuteczne działania powstrzymujące. W ogóle Azja jest uważana za wzór, jak sobie radzić w takich kryzysach, także dlatego, że przeszła wcześniej SARS. Analizujemy przykłady z Hong Kongu, Tajwanu, Korei Południowej czy Wietnamu. Budzą szacunek. W przeciwieństwie do oceny działań obecnej administracji Stanów Zjednoczonych w tym zakresie.
W pewnym sensie, chińska „dyplomacja maseczkowa” przyniosła efekty, wpłynęła na pozytywną percepcję działań rządu w Pekinie, przynajmniej wokół pandemii. To idzie w parze z ofensywą dyplomatyczną Xi Jinpinga, który w przemówieniach zagranicznych, np. na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu tego roku, zawsze podkreśla konieczność współpracy państw w oparciu o multilateralizm i aktywność w organizacjach międzynarodowych. Co więcej, Chiny przeznaczają na to coraz większe środki. Jeśli zestawić to z krytyczną i często niedyplomatyczną retoryką Donalda Trumpa, połączoną z obcinaniem amerykańskich wpłat na ONZ i wycofywaniem się z WHO, należy stwierdzić, że doprowadza to do zwiększania wpływów Pekinu w instytucjach stworzonych przez Zachód i obniżania międzynarodowego prestiżu Stanów Zjednoczonych. To smutna konstatacja dla Zachodu.
MM: jak Wygląda Polska pozycja jako wcale nie małego członka Unii Europejskiej? Jak patrzą na nas Chiny?
Rosnące znaczenie Chin zbiegło się w czasie ze wzmocnieniem pozycji Polski, która poprzez wejście do NATO i UE ustabilizowała swoją sytuację międzynarodową. Jako średnio-duże państwo europejskie o aspiracjach liderskich w regionie i globalnych w biznesie, zaczęliśmy ekspansję gospodarczą w Azji. Nieprzypadkowo akurat podczas prezydencji Polski w Radzie UE w drugiej połowie 2011 roku podpisaliśmy strategiczne partnerstwo z Chinami, które oceniały nas wtedy jako jeden z ważniejszych krajów UE pod względem potencjału i pozycji geopolitycznej. Rozpoczął się okres intensyfikacji relacji bilateralnych: wizyty państwowe, misje gospodarcze, współpraca regionów i uczelni, wymiana handlowa i kontakty biznesowe. Strategia „Poland Go Global” zakładała ekspansję zagraniczną polskich przedsiębiorstw, w tym także do Chin, a jednocześnie inwestycje chińskie w Polsce.
Po zmianie rządu w Warszawie w 2015 roku zmalało znaczenie aktywności globalnej na rzecz wzmocnienia znaczenia Polski w regionie. Spadła skala misji gospodarczych, choć nadal wiele sobie obiecywano po dywersyfikacji relacji biznesowych z partnerami spoza UE, oceniając prawie 80 proc. obrotów polskich przedsiębiorstw na rynku europejskim jako zbyt daleko idące uzależnienie. Dużym rozczarowaniem stał się w tym kontekście utrzymujący się ogromny deficyt w handlu z Chinami: eksportujemy 13 razy mniej niż importujemy i to pomimo stworzenia nitki Jedwabnego Szlaku z Chengdu do Łodzi. W połączeniu z niską wartością chińskich inwestycji (niecały 1 mld euro w ciągu ostatnich 2 dekad, w porównaniu z ok. 100 mld euro z funduszy unijnych) daje to mizerny obraz z punktu widzenia polskich interesów.
Do ochłodzenia prochińskich nastrojów w Warszawie przyczyniła się także w istotny sposób dyplomacja amerykańska. Stany Zjednoczone od 2017 roku, czyli objęcia urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa, konsekwentnie uczulają na konsekwencje gospodarczego zbliżenia z Pekinem. Przyniosło to skutki m.in. w sprawie budowy terminala w Łodzi czy realizacji sieci 5G, z których próbuje się wyeliminować chińskich wykonawców. Pomimo to, Polska wydaje się być nadal postrzegana przez Chiny jako kraj perspektywiczny, nieco bardziej otwarty niż np. Francja czy Niemcy, także pod względem obioru społecznego (np. chiński Huawei utrzymuje się na pierwszym miejscu pod względem udziału w rynku smarfonów). Zachowanie dobrych relacji z Warszawą ma istotne znaczenie dla realizacji chińskiej strategii Jednego Pasa i Szlaku, który przebiega m.in. przez Polskę.
dr Małgorzata Bonikowska - Politolog, europeista. Prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych – jednego z najstarszych polskich think tanków specjalizujących się w sprawach zagranicznych. Współzałożyciel i prezes ośrodka THINKTANK, wykładowca akademicki. Studiowała w Polsce i Francji (Sorbona), ukończyła dwie szkoły doktoranckie oraz studia specjalistyczne na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku (nauki polityczne, stypendium Fulbrighta).
W latach 1995-1998 pracowała w TVP w publicystyce krajowej i międzynarodowej. W 1998 została dyrektorem Centrum Informacji Europejskiej Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, tworząc m.in. sieć regionalnych centrów oraz rządowy Program Informowania Społeczeństwa o UE. W okresie 2001-2007 roku była ekspertem a potem szefem Programu Informacji i Komunikacji Komisji Europejskiej – najpierw w Polsce a później w Bułgarii. W latach 2007-2016 pracowała dla rządowego Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich jako doradca do spraw unijnych. Jest autorem ponad setki publikacji, prowadzi działalność dydaktyczną i naukową. Komentuje sprawy europejskie i międzynarodowe w mediach polskich i zagranicznych.
źródło: Instytut Jagielloński