Z pewnością nie raz i nie dwa zdarzyło Ci się być w stresującej sytuacji, kiedy żaden uspokajający specyfik nie był w stanie okiełznać twojego wewnętrznego wzburzenia i… przekląłeś. Spokojnie, według badań niemal ośmiu na dziesięciu dorosłych ludzi przeklina, przy czym dwie trzecie robi to tylko pod wpływem emocji.
Wulgaryzmów używamy najczęściej w sytuacjach stresowych, służą głównie do określania części ciała, funkcji fizjologicznych czy sfery seksualnej. Bluzganie z pewnością pomaga w zneutralizowaniu gniewu. Bo jak lepiej rozładować się emocjonalnie, niźli rzucić mięsem, kiedy tuż przed ważnym spotkaniem oblaliśmy kawą świeżo wyprasowaną koszulę?
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że gdyby zakazać używania wulgaryzmów, niektórzy po prostu by zamilkli. Spostrzeżenie smutne, jednak trafne.
Stosowanie wulgaryzmów, zamiast przecinków, w wypowiedziach to poważny problem. I nie chodzi tutaj o samo unikanie brzydkich słów. Zresztą ono prowadzi do powstania absurdalnych zamienników typu „przypierdzielić”, albo „kuźwa”, „za przeproszeniem …” lub do niekontrolowanego wybuchu u kogoś, kto tłumi emocje i klnie dopiero w sytuacji krytycznej.
Ostatnio mieliśmy okazję usłyszeć dość zabawne zastosowanie wulgaryzmu. Otóż jeden ze studentów wychodzących z uczelni, którą mijamy w drodze do redakcji rzucił gniewnie: „To nie były normalne całki, tylko jakieś k… wyimaginowane.” Cóż – tutaj nie chodzi o ubóstwo intelektualne. Chyba dokonała się pewna zmiana – ten wkurzony, sfrustrowany człowiek, połączył bogactwo wiedzy teoretycznej z bezsilnością osoby, która nie potrafi zapanować nad prostymi emocjami. To nie było świadome wyładowanie emocji w wyjątkowo stresującej sytuacji, ale raczej gest kapitulacji i przyznanie, że mimo iż nie chce się przekląć i ta jest to jedyne znane rozwiązanie. Ale czy to jest jakiś problem?
Niestety tak. I to nie dla puryzmu czy udawania wyższych sfer, gdyż te już dawno się zdegradowały. Chodzi raczej o to, że nieustanne używanie przekleństw w mowie potocznej prowadzi do ich de-wulgaryzacji, czyli zatracania plugawego wydźwięku. Jednym z przedstawicieli grupy tych wyrazów jest słowo „zajebiście”. I mimo powszechnie krążącym pogłoskom, niewątpliwie nadal jest ono wulgaryzmem.
Miejscem, gdzie najczęściej słyszymy wulgaryzmy, jest przestrzeń publiczna. Ulice, autobusy, Internet tworzą pozory anonimowości, stąd mniejszy opór, by nie powstrzymywać się i bluzgać do woli. Każdy powód jest dobry, a obecność dam lub o zgrozo dzieci, większości wcale nie robi różnicy.
Mimo wszystko, wielu zwłaszcza młodych ludzi chce dbać i dba o język polski. Jedną z takich osób jest
Paulina Mikuła czyli ktoś pokroju profesora Miodka w wersji kobiecej, absolwentka polonistyki, prowadząca vlog Mówiąc Inaczej. W swoich materiałach wytyka najczęstsze błędy i zachęca do troszczenia się o poprawność językową. Jej filmiki tworzone są w sposób lekki i zrozumiały, a zarazem szalenie merytoryczny. Powstały też grupy na portalach społecznościowych epatujące się wymyślnymi odpowiednikami nie tylko wulgaryzmów, ale słów potocznych w ogóle.
Zresztą przekleństwa to tylko wierzchołek góry językowego niechlujstwa. Kiedy nie jesteśmy pewni jak odmienić, czy napisać wielką bądź małą literą, z apostrofem lub bez, powinniśmy sięgać do zapomnianych już słowników, które wbrew zamierzchłej formie są stosunkowo ciekawe. Dla koneserów współczesnych rozwiązań, jednym ze źródeł, z których możemy czerpać wiedzę o polszczyźnie jest internetowa Poradnia językowa PWN, gdzie specjaliści odpowiadają na najbardziej nurtujące pytania i rozwiązują lingwistyczne dylematy.
Niechlujność i niestaranność są domeną partaczy. A odkrywanie języka może sprawiać wielką frajdę i być sposobem produktywnego spędzania wolnego czasu. No tak, jedni jeżdżą na nartach, inni biegają, a ja czytam o deklinacji nazwisk.
Tekst: Basia Erling i Redakcja Exclusive Info, fot. Dreamstime.com