Szukaj

Michał Lubina o Nowym Jedwabnym Szlaku

Z Michałem Lubiną, ekspertem w dziedzinie Dalekiego Wschodu, rozmawia Mariusz Marszałkowski z Instytutu Jagiellońskiego
fot. ILO SCORE Programme @ flickr.com CC BY-NC-ND 2.0

Mariusz Marszałkowski, Instytut Jagielloński: W oczach wielu komentatorów Chiny są uznawane już za mocarstwo. Czy według pana Chiny faktycznie zasługują na taki tytuł?

Dr hab. Michał Lubina: Na pewno Chiny są mocarstwem, do dyskusji jest jakiego przymiotnika użyjemy. Bez wątpienia są mocarstwem z ambicjami globalnymi i bez wątpienia są mocarstwem azjatyckim. Nie są jednak supermocarstwem, są wciąż wyraźnie słabsze niż USA, choć skracają dystans. Jednak dziś jeszcze nie ma układu bipolarnego, w którym Chiny stanowiłyby równorzędnego rywala do USA, mimo iż sytuacja międzynarodowa w tę stronę zmierza. Wciąż jednak jest inaczej niż w czasach zimnej wojny, gdyż wtedy były dwa równoległe, oddzielne od siebie światy. Dzisiaj jest odmiennie, chociażby z tego powodu, że Chiny jednocześnie są i nie są częścią systemu świata zachodniego. Są, ponieważ korzystają z globalizacji, wolnego rynku, a nie są, ponieważ ograniczają dostęp do swojego rynku podmiotom zewnętrznym. Widać to na przykładzie chociażby cyfrowym (wielki mur cyfrowy).

Jednocześnie są dla USA poważnym konkurentem, gdyż potencjał gospodarczy Chin jest znacznie większy niż wszystkich rywali USA w historii, i dlatego Stany, zorientowawszy się, trochę nie w porę, iż Chiny nie akceptują amerykańskiego prymatu i rozsadzają system od środka, zaczęły w ostatnich latach prowadzić politykę powstrzymywania Chin.

Jaką politykę prowadzą Chiny wobec swoich sąsiadów?

Historycznie Chiny mają problem ze zrozumieniem sąsiadów, ponieważ przed epoką kolonialną, będąc najsilniejszym państwem w Azji, nigdy nie traktowały sąsiadów równoprawnie. Uznawały ich albo za podporządkowanych, albo za obojętnych. Po części było to zrozumiałe, historyczna rola Chin w tej części świata była ogromna. Państwo Środka – ta nazwa mówi wszystko – wytworzyło taką kulturę i cywilizację, jaką było Cesarstwo Rzymskie dla Europy. Znaczna część kultur państw Azji Wschodniej jest pod znacznym wpływem chińskiej kultury. Chińczycy mają tego świadomość, chętnie to innym uzmysławiają, często przesadzając jednak z tym wpływem: był on znaczny, ale nie wszechogarniający.

Przechodząc do przeglądu sąsiadów, zacznijmy od jedynego formalnego sojusznika Chin, jakim jest Korea Północna. Chiny podpisały z nią traktat obronny w 1961 r. i po czasie pożałowały. Od ostatnich kilku dekad Chińczycy starają się nie wiązać traktatowymi zobowiązaniami, bo to odbiera państwu elastyczność działania i możliwość wyboru. A Koreańczycy dodatkowo są nieobliczalni i niesterowalni – w ogóle nie słuchają się Pekinu, rozwijają program nuklearny, dokonują prób jądrowych i rakietowych wbrew chińskim sugestiom. To też w wyraźny sposób podkopuje chiński autorytet nie tylko w Azji ale i w świecie. Z drugiej strony, Korea Północna jest buforem strzegącym dostępu do Chin i środkiem skupiającym uwagę Zachodu, co dla Pekinu jest w pewnym sensie korzystne. Za fasadą dobrych relacji kryją się jednak wzajemna nieufność i obawa. Jedyny formalny sojusznik nie jest więc przyjacielem Chin, raczej irytującym, nieobliczalnym, niekontrolowalnym wasalem. Paradoksalnie istotniejsze, przynajmniej gospodarczo, są relacje z Koreą Południową, która jest obecnie drugim, po Japonii, największym partnerem handlowym Chin w Azji. Dodatkowo Korea Południowa jest ważna ze względu na dostęp do nowoczesnych technologii. Z drugiej strony, na terytorium Korei Płd. znajdują się amerykańskie bazy i instalacje wojskowe, co bardzo irytuje Chińczyków. Korei Południowej, mimo jej silnych związków gospodarczych i kulturowych z Chinami, Pekin również nie zalicza do grona swoich sprzymierzeńców.

Sąsiadem, z którym Chiny mają najlepsze stosunki, jest Pakistan. Chiny traktują Pakistan jako strategicznego partnera w wymiarze gospodarczym, dodatkowo jest jednym z głównych odbiorców chińskiej zbrojeniówki. Jednak rdzeniem „strategicznego partnerstwa” Pekinu i Islamabadu jest w pewnym sensie „antyrelacja” z Indiami, z którymi oba te państwa mają złe relacje.

Opierają się w pewnym sensie na starożytnej maksymie „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Dobre relacje z Pakistanem pomagają Chinom w wyjściu na Ocean Indyjski oraz w zabezpieczeniu wrażliwych granic południowych Xinjiangu.

Drugie państwo, z którym Chiny mają dobre relacje, to Laos. Jest to jednak mały, górski kraj, niemal w pełni uzależniony od Chin ekonomicznie (podobnie jest z trochę mniej zdominowanym Nepalem). Na trzecim miejscu pod względem dobrosąsiedzkich relacji jest Birma, dużo bardziej niezależna niż Laos. Relacje chińsko-birmańskie mają silne podstawy gospodarcze: duża wymiana handlowa, współpraca surowcowa (ropociąg, gazociąg), powstające chińska specjalna strefa ekonomiczna i projekty infrastrukturalne. Birma jest też znana w Chinach jako ważny eksporter kamieni szlachetnych. Jednak Birmańczycy obawiają się zdominowania przez Chiny, więc starają się równoważyć relacje poprzez wzmożone kontakty z Japonią czy Koreą, przy jednoczesnym utrzymywaniu dobrych relacji z Pekinem. Na razie im to wychodzi.

Kolejnymi ważnymi partnerami, głównie ze względu na projekty tranzytowe i surowcowe, są państwa Azji Centralnej. Tu najlepsze relacje Chiny mają z Kazachstanem, niezłe z Kirgistanem i Tadżykistanem (choć te dwa wyraźnie się Chin obawiają). Takie sobie mają za to Chiny relacje z nieufną wobec nich Mongolią.

Po drugiej stronie barykady są Japonia i Indie. Japonia to najważniejszy partner handlowy Chin w Azji, a jednocześnie ich główny azjatycki przeciwnik. Nad Jangcy pamięta się ogromne, i w większości nierozliczone, krzywdy wyrządzone Chinom w czasie drugiej wojny światowej. Nie ma dla Chińczyków innego państwa na świecie, do którego żywiono by większą urazę niż do Japonii, co tłumaczy silną chęć rewanżyzmu wobec Tokio, będącego jeszcze, co gorsza, najważniejszym sojusznikiem USA w regionie. Dlatego relacje z Japonią są najtrudniejsze spośród sąsiadów Chin.

Drugimi, najbardziej problematycznymi, są relacje z Indiami. Jednak Chiny nie czują aż takich resentymentów wobec Indii jak wobec Japonii. Wręcz trochę Indusów lekceważą, pozwalając sobie na wiele, m.in. prowadząc politykę faktów dokonanych w toczącym się od siedemdziesięciu lat sporze o granicę w Himalajach, co doprowadziło w czerwcu do najpoważniejszych od dekad incydentów zbrojnych. Z kolei Indie mają pewien kompleks Chin, bo chińska modernizacja przyćmiła indyjską; wzrost i potęga jest nieporównywalna. Indie traktują Chiny jako głównego rywala i największe niebezpieczeństwo regionalne. Nie mają jednak dobrego pomysłu na poradzenie sobie z Pekinem i dopóki nie wejdą w antychiński sojusz z USA, Australią i Japonią (jego zręby powstają, ale do sukcesu daleka droga), Chiny mogą spać spokojnie.

Zostawiliśmy na koniec jednego z większych i potężniejszych sąsiadów Chin, czyli Rosję. Jak wyglądają te relacje?

Stosunki niedźwiedzia ze smokiem ewoluowały. Ongiś były wyłącznie „antyrelacją” wobec Zachodu, sposobem na wzmacnianie swojej pozycji względem USA i Europy Zachodniej. Z czasem jednak, od 2008, a szczególnie od 2014 r., nabrały konkretów. Rosja stanowi ważną bazę surowcową dla Chin (ropa, gaz, węgiel, drewno i in.), zaś dalekowschodnie regiony Federacji są uzależnione od Chin gospodarczo. Po drugie, Rosja jest główną dostarczycielką broni do Chin. Po trzecie, Moskwa i Pekin wzajemnie wspierają się na arenie międzynarodowej (m.in. wspólnie wetują w RB ONZ, czy dają odpór demokratycznym naciskom). Po czwarte wreszcie, Chiny i Rosja są dla siebie „strategicznymi tyłami”, pozwalającymi na koncentrację na innych, ważniejszych odcinkach: Azja-Pacyfik dla Chin i „bliskiej zagranicy” dla Rosji. Jest to układ dość trwały, choć asymetryczny – Chiny więcej zyskują finansowo, ale nie można powiedzieć, że Rosja na tym traci. To, parafrazując ulubione hasło chińskiej dyplomacji: „asymetryczne win-win”.

Przejdźmy do jednego z głównych, a przynajmniej najbardziej medialnego, projektu infrastrukturalnego na świecie, czyli projektu Jednego Pasa i Szlaku. Jak wygląda obecnie realizacja tego projektu?

Nowy jedwabny szlak to kilka elementów: ambicje osobiste Xi Jinpinga, rywalizacja chińskich regionów i prywatnych spółek o dostęp do dofinansowania, rozwój infrastruktury, ekspansja kapitału chińskiego oraz fenomenalny PR. Dlaczego PR? Bo ogłaszając ten projekt w 2013 roku, Xi Jinping sprzedał odgrzewany kotlet: coś, co już istniało od ponad 20 lat, choć nie miało tak chwytliwej nazwy, czyli pomysł rozbudowy infrastruktury łączącej głównie kraje azjatyckie. Dobrym przykładem jest port Gwadar w Pakistanie, który powstał, zanim oficjalnie zaczęto mówić o nowym jedwabnym szlaku, jednak teraz port ten widnieje we wszystkich oficjalnych dokumentach jako efekt właśnie jedwabnego szlaku.

Poprzedni przywódca Chin, Hu Jintao ogłosił tak zwane wyjście na zewnątrz, czyli ekspansję chińskiego kapitału za granicą. W 2013 r. zmieniono więc nazwę na lepiej brzmiącą dla globalnego ucha, nawiązującą do jedwabnego szlaku, sugerując mityczne bogactwa ze Wschodu i podprogowo serwując przekaz: współpracujcie z nami, to się wam opłaci. W tym sensie jest to genialny, globalny marketing chińskich inwestycji. Dlatego tak daliśmy się złapać na tę wizję.

Jednocześnie pojawia się problem metodologiczny: skoro nawet Chile może być na Jedwabnym Szlaku, to trudno odróżnić, co jest jedwabnym szlakiem, a co po prostu polityką zagraniczną Chin.

W końcu wspieranie własnych firm, akwizycje, zmniejszenie barier handlowych, stworzenie nowych rynków zbytu, odpowiednie sformatowanie działalności w zależności od części świata, to wszystko elementy po prostu polityki zagranicznej Pekinu. Na przykład Europa jest ważna pod względem dostępu do (i przejmowania) technologii, w przypadku Afryki mamy eksploatację zasobów naturalnych.

A czy sam projekt jest szansą czy zagrożeniem dla jego ewentualnych uczestników?

To debata, która toczy się na świecie od co najmniej dwudziestu lat, a Chińczycy wpłynęli na nią „jedwabnym” PR-em, przez co początkowo wzmocnili myślenie w tej pierwszej kategorii: otwarcia na Chiny, które ma dać bogactwo. Ostatnio jednak, przynajmniej na Zachodzie, silniej do głosu dochodzi narracja o zagrożeniu (w globalnym Południu wciąż przeważa szansa, choć nie tak jednoznacznie). W rzeczywistości są i szanse i zagrożenia. Zależy w jakich sferach, zależne jest też to od kraju. Trzeba to oceniać chłodno, na konkretnych przykładach w poszczególnych państwach, co nie jest łatwe, bo obraz zaciemniają zarówno propaganda prochińska jak i antychińska.

Dr hab. Michał Lubina, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Zajmuje się relacjami rosyjsko-chińskimi i Birmą. Jest autorem ośmiu książek, w tym bestselleru naukowego - „Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja-Chiny 1991-2014” (Kraków, 2014) oraz jego anglojęzycznej wersji „Russia and China. A Political Marriage of Convenience” (Oppladen-Berlin-Toronto 2017), a także sześciu książek o Birmie, w tym politycznej biografii Pokojowej Noblistki Aung San Suu Kyi ("A Hybrid Politician", Routledge: London-New York 2020). Miesiąc temu w Birmie wydano birmańskojęzyczne tłumaczenie jego pracy habilitacyjnej.
Źródło informacji: Instytut Jagielloński