Szukaj

Corp-up’y zamiast start-up’ów – nowy trend w przedsiębiorczości

Już nie start–up’y, ale tak zwane corp–up’y coraz częściej rozpychają się na scenie innowacji technologicznych. Ten nowy rodzaj start–up’u jest tworzony w ramach korporacji, często wewnątrz softwarehouse’ów, które na co dzień rozwijają produkty swoich klientów

Mimo, że szansa na sukces takich przedsięwzięć jest nieporównywalnie wyższa niż w przypadku klasycznego start–up’u, to właśnie corp–up’y mają problem z pozyskaniem kapitału na rozwój. O tym, z jakimi wyzwaniami spotykają się spin–off’y firm technologicznych opowiada Robert Strzelecki – prezes GK TenderHut, wewnątrz której jest obecnie rozwijanych kilka bardzo obiecujących corp–up’ów

Corp–up to start–up powstający w korporacji. Czym różni się od start–up’u?

Start–up’y tworzą ludzie z pomysłem i pasją, ale najczęściej bez dostępu do bieżącego finansowania, marketingu oraz sieci sprzedaży. Wszystkiego muszą się nauczyć na własnych błędach. Założyciele pracują za przyszłą wartość akcji mając nadzieję, że projekt uda się szybko skomercjalizować, bądź sprzedać zanim wyczerpią im się możliwości finansowania czy też cierpliwość najbliższych. Natomiast tak zwany corp–up jest tworzony w ramach funkcjonującej organizacji. Podobnie jak start–up’owcy, liderzy projektu też mają pomysł i pasję, ale również finanse, marketing i sieć sprzedaży, więc mogą spokojnie skoncentrować się na precyzyjnym dopasowaniu produktu do potrzeb rynku. Corp–up’owcy swoją ciężką pracę wykonują za bieżące wynagrodzenie, bez paraliżującego strachu, że braknie im na opłaty w kolejnym miesiącu.

Połączenie doświadczeń wyniesionych z korporacji oraz ekosystemu start–up’owego owocuje często przełomowymi rozwiązaniami. Można odnieść wrażenie, że to małżeństwo idealne, a wręcz przepis na „jednorożca”, czyli firmę wycenianą na ponad 1 miliard dolarów.

Zgadza się, niemniej zawsze jest jakieś „ale” i dokładnie tak jest niestety w tym przypadku. Wielkie korporacje posiadające „nieograniczone” zasoby już od dłuższego czasu inwestują w start–up’y. Czynią to nie z miłości do idei innowacji, a raczej z obawy przed konkurencją, jaką po pewnym czasie mogą stać się takie projekty. Los takich przejętych start–up’ów bywa różny, ale z pewnością nie mogą one narzekać na brak finansowania.

Każdy start–up potrzebuje pieniędzy na rozwój, jak rośliny tlenu czy słońca. Corp–up’y nie mają tego problemu?

I tak i nie. Jak wspominałem duże korporacje mogą inwestować latami i cierpliwie czekać na zwrot z inwestycji, a jeżeli ten nie przychodzi wchłonąć dany zespół i korzystać z nabytego doświadczenia w ramach innych projektów. Inaczej wygląda sytuacja w corp–up’ach wychodzących z softwarehouse’ów. Niestety zewnętrzne finansowanie takich projektów jest trudniejsze niż w przypadku klasycznego start–up’u. Wynika to z jednego podstawowego faktu – fundusze inwestujące na wczesnym etapie nie chcą inwestować w takie spółki. Standardowo venture capital chcą inwestować w prywatne start–up’y, czyli takie, w których po inwestycji założyciele – twórcy nadal posiadają około 70% kapitału. A wszystkie nasze start–up’y to produkty firmy informatycznej. Zonifero, Holo4Labs, Neutralizer i Chainply w 100% należą do TenderHut i są przez to w oczach tradycyjnych venture capital nieinwestowalne. Corp–up’y te mogą pozyskiwać kapitał jedynie ze spółki matki. I to jest kluczowy problem, ponieważ poza globalnymi gigantami niewiele spółek jest w stanie zasilić swój start–up takim finansowaniem, aby wystarczyło ono na przykład na skalowanie produktu do globalnego poziomu. Inną jeszcze kwestią jest to, że naszą podstawową działalnością jest IT i nie jesteśmy idealnym docelowym akcjonariuszem dla naszych start–up’ów, które powinny mieć branżowego właściciela.

Czy to oznacza, że corp–up’y, które de facto mają największą szansę na sukces wynikający z profesjonalizmu oraz wsparcia firmy–matki, z wypracowanych procedur, sieci sprzedaży i kontaktów, mają zarazem najmniejszą szansę na pozyskanie finansowania niezbędnego w fazie rozwoju?

Zdecydowanie tak, dokładnie z takim wyzwaniem mierzymy się obecnie w Zonifero. Ten projekt, rozwinięty w jednej z naszych spółek, poprzedni rok zamknął z 1 mln złotych przychodu. Ma trakcję, kolejne kontrakty i niesamowity potencjał operując w sektorze nieruchomości komercyjnych. Gdyby był to klasyczny start–up pewnie byłby on już po kolejnej rundzie z intensywnym planem rozwoju na globalną skalę. Niestety zmuszeni jesteśmy szukać alternatywnych form finansowania, ponieważ mimo tego, że skutecznie realizujemy nasze cele, zdaniem funduszy venture capital jesteśmy niefinansowalni.

Jaka w takim razie jest alternatywa dla tego typu corp–up’ów, jeżeli chodzi o finansowanie?

Możliwości jest kilka, po pierwsze dalsze finansowanie ze spółki–matki – jednak, aby wyhodować na swoich barkach „jednorożca” trzeba zasobów dostępnych tylko dla największych. Ciekawą alternatywą jest także ESOP, czyli akcjonariat pracowniczy. Sprzedanie firmy pracownikom (MBO – management buy out) brzmi interesująco. Teoretycznie proste, ale w europejskich realiach jest to rzadko spotykane. W Polsce jest to obciążone faktem, że jesteśmy społeczeństwem na dorobku i znaczą część przychodów pracowników zjadają kredyty mieszkaniowe i inne zobowiązania – pole na inwestycje jest niewielkie. Jednak świat nie lubi próżni i otwiera inne drogi do pozyskania kapitału. Jedną z nich jest crowdfunding udziałowy pozwalający pozyskać finansowanie zewnętrzne na odpowiednią skalę.

Czy takie corp–up’y znajdą uznanie wśród inwestorów indywidualnych i mają szansę zebrać niezbędny kapitał?

Corp–up stworzony w funkcjonującej już organizacji przez doświadczonych ludzi, którzy mają pomysł, pasję i lata praktyki biznesowej, wydaje się dużo lepszą inwestycją niż niepewny start–up, gdzie ryzyko projektowe jest nieporównywalnie wyższe. Wszystko sprowadza się do oceny zwrotu z inwestycji ważonego ryzykiem. W przypadku corp–up’u, wywodzącego się ze średniej wielkości, odnoszącej sukcesy firmy, taka proporcja wydaje się korzystniejsza niż w przypadku inwestycji w typowy prywatny start–up.

Robert Strzelecki | fot. mat. pras.