Biżuteria ręcznie wykonana, stworzona z duszą, ale co najbardziej istotne z prawdziwych owadów: ważki, żuki, muchy, pszczoły, czy motyle, to one nadają jej niebanalność i oryginalność. Niby zwykłe owady, jednak Iwona potrafi wydobyć z nich to coś, co sprawia, że stają się dziełami sztuki. O swojej miłości do owadów i biżuterii opowiada Nam pomysłodawczyni marki Rękami Stworzone – Iwona Tamborska.
Rękami stworzone, czyli?
Rękami Stworzone to marka biżuterii, którą założyłam, pod której szyldem tworzę. Nie lubię przepompowanych nazw, nie podoba mi się też, że obecnie większość firm ma angielskie nazwy, bo to chyba ma podnosić ich renomę. Wyszłam z założenia, że jestem dumna, że jestem Polką i chcę promować na świecie ideę, że to, co polskie też może być fajne. Sama nazwa natomiast ma bardzo prostą historię powstania – kiedy publikowałam swój pierwszy album z pracami, nazwałam go „Rękami Iwony stworzone”. Kiedy doszło do wybrania nazwy dla firmy, nie było dla mnie nic bardziej oczywistego, jak wybór Rękami Stworzone. Nazwa jest według mnie wyjątkowo trafna, bo nie tylko oznacza coś, co jest ręcznie wykonane, ale także słowo stwarzać kojarzy się z czymś, co nie jest tylko przedmiotem, ale czymś więcej- jest czymś, co ma duszę. Bierze się ona nie tylko stąd, że zwykle moje prace mają pochodzenie organiczne, ale również stąd, że kiedy tworzę, nie chcę robić zwykłej biżuterii, staram się dodawać do niej historię pochodzenia i sens jej powstania.
Część Twojej biżuterii poza tym, że jest wykonana ręcznie, to również z prawdziwych owadów. Trochę trudno to sobie wyobrazić. Jak zdobywasz owady? Domyślam się, że nie zaczajasz się na łące czy w lesie i nie czekasz, żeby jakiegoś z nich wytropić?
Nigdy nie zabiłabym owada, żeby wykorzystać go w celu zrobienia biżuterii. Część owadów znajduję już martwe, gdzieś w trakcie spacerów po łące, czy lesie. Czasami dostaję je od prywatnych kolekcjonerów. Wiele owadów wykorzystanych w moich pracach została mi podarowana przez Muzeum Motyli w Bochni, które jest moim patronem. Czasami natomiast zdarza się, że do wyjątkowych projektów muszę sprowadzać dany okaz, np. z Tajlandii czy Afryki.
To w takim razie, jakiego owada można sobie u Ciebie zamówić? Istnieją jakieś granice w tej kwestii?
Granice to oczywiście regulacje prawne – nie przyjmę zlecenia na owada objętego ochroną prawną – chyba, że zleceniodawca sam hoduje takie owady i jest w ich posiadaniu (wtedy nie jest to nielegalne). Jednak prawdziwym problemem są dla mnie pająki, bo bardzo się ich boję. Robiłam tylko jednego pająka z rodzaju Nephila i to jest moje maksimum tolerancji w tej kwestii. Te pająki, choć są duże, są dość szczupłe. Nagrałam nawet filmik, który dokumentuje moje zmagania z tym bardzo wymagającym projektem. Nie jestem w stanie psychicznie przełamać się, jeśli chodzi o te bardziej masywne. Robiłam już pierścień z wielkim pająkiem i kolczyki – ale nie były oparte na prawdziwych okazach.
A co można zamówić? Oczywiście wśród klientów królują motyle – zarówno te malutkie jak i ogromne. Popularne są też ważki, żuki, muchy, pszczoły. Ja natomiast najbardziej lubię robić szerszenie i chrząszcze rohatyńce. Te pierwsze ze względu na to, że mają piękną formę. Te drugie dlatego, że wyglądają przeuroczo. Jeśli ktoś oglądał Króla lwa, to właśnie one biegały po dżungli uciekając przed Timonem i Pumbą. Przymierzam się powoli do modliszek – są dla mnie wyzwaniem, na którym zależy mi, żeby wyszło idealnie. Tak naprawdę robiłam już bardzo wiele owadów – od tych 5 mm (nawet delikatnych komarów) po takie 9cm. Jeśli więc zamówieniem nie jest prawdziwy gruby pająk, to nie ma problemu.
Jak z owada zrobić biżuterię, którą można nosić na szyi, uchu czy palcu i nadać temu taką formę by wyglądało to ładnie?
Tak naprawdę nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie, bo one same w sobie są już dla mnie piękne. Pracując z takim owadem wydobywam z niego właśnie to coś. Wtedy chyba inni też zaczynają dostrzegać to, co ja widziałam cały czas – że są to chodzące klejnociki, dzieła sztuki i geniusz natury, który nas otacza. Ja to tylko unaoczniam. Zwykle nie dostrzegamy małych rzeczy dookoła, a w nich właśnie tkwi ogrom piękna.
Jak długo trwa taki proces od początku do końca?
Zrobienie jednego owada zajmuje mi od trzech dni do trzech tygodni (zależy od rodzaju). Jedno specjalne zamówienie robiłam nawet trzy miesiące. Oczywiście sposób wykonania to tajemnica, której bardzo strzegę. Nawet poczyniłam pewne kroki w kierunku zastrzeżenia mojego pomysłu. Ogólnie to ujmując, praca polega na ręcznym, wielokrotnym, bardzo dokładnym i bardzo cierpliwym pokrywaniu martwego owada bardzo cienkimi warstwami srebra, który w tym procesie się wypala (w temperaturze ok. 800 C). Uwielbiam pracować z ogniem i metalem, uwielbiam patrzeć jak ożywa pod palnikiem, zaczyna stawać się miękki i podatny na wszelkie manipulacje, rusza się, zamienia w kule. Proces ten jest czymś w rodzaju stwarzania życia. Wtedy mogę też nadawać dynamikę ruchów moim pracom, albo też czasem je formować. Potem w grę wchodzi oczywiście praca z chemią – czasami są to procesy bardzo dynamiczne, jak np. nadawanie tęczowych barw moim motylom. Sam koniec to piłowanie, polerowanie i cała masa czasochłonnych, ale już nie tak pasjonujących czynności.
Plany na życie miałaś chyba trochę inne? Kiedy pojawił się pomysł na własny biznes?
Niewielu osobom mówiłam dokładnie, jak wszystko się zaczęło. Jasna sprawa, że zawsze mnie to interesowało, ale miałam być projektantką zieleni. W trakcie roku, który sobie dałam, żeby zbadać grunt, czy będę w stanie utrzymać się tylko z tego, bardzo zachorowałam i trafiłam do szpitala. W trakcie operacji moje struny głosowe zostały uszkodzone i straciłam głos. Nikt nie wiedział czemu i nikt nie był w stanie mi powiedzieć, czy będę jeszcze kiedyś mówić. To był czas, kiedy leżąc w szpitalnym łóżku przemyślałam sobie wszystko dokładnie – że nie jestem szczęśliwa, że to nie tak miało wyglądać oraz, że tak naprawdę zawsze chciałam być jubilerką. Głos odzyskałam nagle po czterech miesiącach od operacji. Postanowiłam spełniać swoje marzenia, bo ta sytuacja szpitalna była dla mnie takim ostrzeżeniem. Pomyślałam: jak nie teraz, to kiedy? Wyjechałam do Chin i przez półtora miesiąca podróżowałam z plecakiem, najpierw ucząc dzieci angielskiego, a potem jeżdżąc od znajomych do znajomych. Zjechałam kawał świata, a jako taka znajomość japońskiego kilka razy uratowała mi skórę (którą teraz wykorzystuję również w swojej twórczości). Jak wróciłam, czułam się wewnętrznie spełniona i mogłam się wziąć ostro za biznes. Przywiozłam sobie też stamtąd pierwsze cykady i tropikalne pluskwiaki. Zaczęłam inwestować w wyszperane szkolenia, narzędzia, materiały i uczyłam się wszystkiego sama, krok po kroku, porażka po porażce, odkrycie po odkryciu. Potem zdobyłam dotację, założyłam firmę i jestem teraz gdzie jestem. Szczęśliwa, że robię to co kocham.
Artystyczne szaleństwo potrafi się sprzedać?
Muszę trochę nieskromnie przyznać, że moje prace potrafią wzbudzić zainteresowanie i nie chodzi tu tylko o entomologów (owadzich naukowców), ale również o ludzi spoza branży. W sierpniu wróciłam z Londynu, a niedawno z Helsinek- z targów mody alternatywnej, gdzie bardzo mnie zaskoczyła popularność owadów. Zwykle ludzie przechodzą obojętnie obok biżuterii, dopóki ich oko nie zawiśnie na jakiejś konkretnej rzeczy. Wtedy mam szansę opowiedzieć im, że to są prawdziwe motyle, chrząszcze, że ten pająk został specjalnie sprowadzony z Tajlandii do tego projektu, albo ten motyl pochodzi z Australii. Swoje prace często wysyłam za granicę, pracuję też na zlecenie, robiłam nawet specjalne zamówienie dla pewnej celebrytki z Japonii. Stanowczo czuję, że nadchodzi fala mody na owady. Srebrne owady to jest oczywiście mój flagowy wyrób, ale poza owadami robię również inne skarby i uwielbiam o nich opowiadać – zawsze moja biżuteria jest po coś, powstaje z jakąś ideą. Na przykład pierścienie z równaniami fizyki kwantowej, pierścienie z haiku w japońskim oryginale, bransoleta z wyrzeźbionym w srebrze Mount Everestem. Nigdy nie robię biżuterii tak po prostu, jako kolejne świecidełko.
Wygląda na to, że w życiu możliwe jest połączenie pasji z biznesem?
Na tym założeniu oparłam całe swoje życie. Nie widzę dla siebie innej drogi, niż własnej. Próbowałam żyć według schematów, ale to nie było dla mnie dobre. Wprawdzie prowadzenie własnego biznesu to znacznie bardziej ciężka praca, niż może się wydawać. Zarobek nie jest pewny, czas pracy jest nienormowany, a dzień pracy nie kończy się nigdy. Poza samym tworzeniem, trzeba opanować całą organizację biznesu: grafikę komputerową, założenie i prowadzenie strony, marketing, dystrybucję, robienie zdjęć, księgowość i mnóstwo innych rzeczy – więc taka decyzja musi być przemyślana i odpowiedzialna. Nie wszyscy się do tego nadają. Ale są osoby, które na pewno potrafią to udźwignąć i czasami potrzebują tylko szansy, by rozpocząć swoją drogę. Ludzie z pasją są warci wiary w nich.
Z Iwoną Tamborksą, założycielką marki Rękami Stworzone rozmawiała Ewa Czemerys, Zdjęcia: Archiwum rozmówcy.