Szukaj

Grubson – pozytywny, wkurzony, imprezowy

Kilka miesięcy temu do sprzedaży trafiła nowa płyta Tomasza Iwancy – „Holizm”. Mieszanka stylów, różnorodność artystów i nowy, odmieniony GrubSon
Grubson i Basia Erling, fot. Mateusz Szeliga

Artysta pokazuje, że wyjście poza ramy stworzone przez nas samych jest warte wysiłku, a rozwój i determinacja pozwalają otworzyć okno na pozytywny wymiar rzeczywistości. Trzeci, solowy album GrubSona to ambiwalencja pojęć i sytuacji, okoliczności, w których można coś negatywnego zamienić w pozytyw. Wybór należy do nas

Co sądzą słuchacze o twojej muzycznej ewolucji?

Byłem bardzo ciekaw, jak ludzie odbiorą nową płytę. Towarzyszył jej szereg obaw, wątpliwości, ale na szczęście słuchaczom się spodobało! Fajnie, że są cały czas ze mną i nie boją się moich eksperymentów muzycznych, a co najważniejsze – że je akceptują. Bardzo się cieszę, że wszystko poszło po mojej myśli.

Zdarza ci się czytać komentarze na swój temat?

Nie byłem fanem takich praktyk, ale jak wychodzi płyta, to sprawdzam komentarze, żeby wiedzieć, jak się ona przyjęła. Trzeba mieć jednak wielki dystans, podchodzić do tego „na chłodno”. Sprawdzanie komentarzy nie zdarza mi się często. Mój człowiek kontroluje to, co się dzieje w Internecie i zawsze udziela mi feedbacku. Mam za mało czasu, żeby ciągle się tym zajmować.

Nie bałeś się tego, jak odbiorą cię wierni fani? Twoja poprzednia płyta jest zupełnie inna.

Nie tyle się bałem, co zastanawiała mnie ich reakcja. Numery na nową płytę z jednej strony dobierałem pod kątem wiernych fanów, ale z drugiej chciałem „zarazić” moją muzyką zupełnie nowych odbiorców. „Holizm” jest mieszanką starego i nowego GrubSona. Mogło się to nie udać, ale się udało! Kilka utworów w ogóle nie weszło na płytę. Zamieniliśmy je na numery, które są żywsze, by album nie był zbyt „poważny”. Nie chciałem, żeby było zbyt dużo przekazu, ponieważ nie zamierzam za bardzo wchodzić słuchaczowi na głowę. Stwierdziłem też, że warto utwory pomieszać, tak jak to zwykle robię, czyli zmiksować te imprezowe z tymi, które dotyczą poważnych kwestii. Wyszło tak, że nawet w tak poważnym numerze jak „Dżungla” jest trochę humoru. Część utworu to zarejestrowana faktyczna sytuacja – podczas nagrywania rozlał mi się w studiu sok malinowy. Wylądował na mnie, na klawiaturze i wszystkim dookoła. Musiałem przerwać, ale nie wiedziałem, że cały czas jestem w zapisie. Zorientowałem się dopiero po czasie. Odsłuchałem nagranie i pomyślałem, że ta autentyczna wstawka może być ciekawym dodatkiem na płycie.

Wracając jednak do tematu: zmiany nastąpiły, ale zarówno pozytywny GrubSon, wkurzony GrubSon, jak i imprezowy GrubSon się zachowali. I to nie ulegnie zmianom.

Czy różnorodność muzyczna, którą znajdziemy na płycie, jest wynikiem chęci pozyskania większej rzeszy fanów? Dla kogo właściwie jest ta płyta?

Dla wszystkich. Dla ludzi, którzy nie słuchają takiej nuty, ale też dla ludzi, którzy myślą, że jest to stricte hip-hopowa płyta – żeby się przekonali, że wcale tak nie jest. Dla tych, którzy są otwarci na różne gatunki muzyczne i dla tych, którzy nie są, i właśnie dzięki tej płycie się na nie otworzą. Nie chcę ograniczać się do grupy słuchającej określonego stylu muzycznego. Chcę inspirować wszystkich.

Swoją muzyką chcesz inspirować wszystkich. A kto ciebie inspiruje?

Inspirują mnie różni wykonawcy (nie tylko hip-hopowi!): od jazzowych, przez elektronicznych i drum and bassowych, po funkowych. Od Bonobo po Charlesa Bradley’a. Inspiruję się różnymi gatunkami, nie zamykam się. Chyba że mówimy o disco polo!

Jak to się stało, że nagrałeś kawałek z Chip Fu?

Pod koniec trasy z Sizzerem zaprosiliśmy Chip Fu na koncert do Warszawy. Był to ostatni występ na trasie promującej album „Gruby Brzuch”. Z Chip Fu poznaliśmy się w restauracji, przy „schabowym”, i   od razu znaleźliśmy wspólny język. Opowiedziałem mu swoją historię – jak to było, kiedy byłem dzieckiem, a on był na topie. Chip Fu był pod ogromnym wrażeniem. Zdecydował się pójść z nami do hotelu, gdzie posłuchał naszych kawałków i był pod jeszcze większym wrażeniem. Wszystko trwało jednak krótko, bo musiałem przygotować się do koncertu. Ku mojemu zaskoczeniu, po zakończeniu imprezy Chip Fu przyszedł do mnie i powiedział, że się świetnie bawił. Stwierdził, że nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek będzie w Polsce, a na dodatek spotka go coś tak niesamowitego. Nie przypuszczał, że istnieją ludzie, którzy robią taką nutę, w tak trudnym języku jak polski. Powiedział, że możemy coś wspólnie nagrać. Odezwałem się więc do niego za jakiś czas, ale pojawiło się wiele utrudnień, które nieco opóźniły powstanie utworu. Podczas trasy po Stanach i Kanadzie zaprosiliśmy go na koncert, który graliśmy na Brooklynie. Zarezerwowaliśmy wtedy miejsce w studiu, ale okazało się, że mamy samolot do Toronto na kolejny koncert i  nie możemy przyjść. Później była wichura w Nowym Jorku i studio zostało zalane. Wynajęliśmy więc inne. Chip Fu, po przesłuchaniu próbki, tak się „zajarał” numerem („Spider-man” – przyp. red.), że od razu nagrał refren! Była to naturalna nagrywka, a nie, modne współcześnie, kupowanie sobie zwrotek. Nie jestem zwolennikiem takich akcji. Wolę, jak to odbywa się prawdziwie, poprzez wymianę pomysłów i energii. Tak jak to się stało w przypadku moim i Chip Fu.

Planujecie z Chip Fu wspólną trasę koncertową?

Myśleliśmy o tym. Mamy pewne plany na kolejne wspólne działania. Miejmy nadzieję, że się ziszczą.

Czy na koncerty grane za granicą przychodzą tylko Polacy, czy może macie zagranicznych fanów?

Kiedy graliśmy w Stanach po raz pierwszy, na koncert przyszli zarówno Polacy mieszkający za granicą już od dłuższego czasu, jak i  ich znajomi Amerykanie. Za drugim razem było już mega duże zróżnicowanie: mnóstwo ludzi przyszło z  ciekawości i nie spodziewało się, że będzie takie „tąpnięcie”. Pojawili się też lokalni fani kultury hip-hopowej i byli „zmiażdżeni” tym, co im pokazaliśmy. Mimo że nie rozumieli tekstu, czuli ten vibe, kumali klimat. Cieszy mnie fakt, że możemy koncertować za granicą. Nigdy nie spodziewałbym się, że polecimy kiedyś do Stanów czy Kanady, a co dopiero, że zagramy tam koncert.

Grubson14 web
Jaka jest różnica między tworzeniem z artystami stricte hip-hopowymi a artystami innych gatunków muzycznych?

Ludzie zajmujący się hip-hopem znają pewne działania, dzięki którym współpraca jest swobodniejsza. Nie mówię, że z artystami innych gatunków muzycznych jest trudniej czy łatwiej. Jest po prostu specyficznie.

A na czym ta specyfika polega?

Zalew czy Marcelina to wokaliści robiący alternatywną nutę, którzy świetnie śpiewają. Niektórzy hip-hopowcy nawet nie podśpiewują, tylko rapują. Dla mnie współpraca z Marceliną i Zalewem była ciekawostką. Inny świat, inny vibe, a ja lubię eksperymentować, lubię wyzwania, lubię współpracować z ludźmi, którzy są z zupełnie innej bajki. Z Zalewem na początku nie mogliśmy dograć terminów. On koncertował i ja koncertowałem. Spotkaliśmy się w końcu w Warszawie, gdzie ustaliliśmy szczegóły nagrania, a efekty można ocenić, słuchając płyty. Z Marceliną było trochę inaczej, bo mieliśmy więcej czasu. Przyjechała do mnie do domciu, gdzie nagraliśmy wszystko od początku do końca. Perfekcyjnie „walnęła” zwrotkę już za pierwszym razem. Byłem w szoku! Wiadomo – jest wokalistką i świetnie śpiewa, ale mimo to nie miała lekko, ponieważ jej partia wokalna do najprostszych nie należy. Największe wrażenie zrobił na mnie zwłaszcza moment, w którym tak długo wytrzymuje bez oddechu. Współpracowałem z  wieloma raperami, którzy nagrywają kawałki na cięcia, nie w  całości, bo nie radzą sobie z  oddechem. Wydawać się może, że prościej jest nagrywać z raperem. Okazuje się jednak, że nie można do tego podchodzić stereotypowo.

Czy mógłbyś wytłumaczyć, skąd wziął się pomysł na okładkę?

Chciałem pokazać, że nasz świat jest trochę ponury, ale tak naprawdę każdy z nas ma w sobie mnóstwo kolorów i to tylko od nas zależy, jakie będzie nasze życie.

Chodzi wyłącznie o chęci i o  wiarę, że może być piękniej, lepiej. Żyjemy w czasach, kiedy możemy mieć, co tylko chcemy. Fajnie, że jest dostęp do wszystkiego, ale jest tyle dobrych jak i słabych, złych rzeczy, że ludzie powoli zaczynają ich nie rozróżniać. Tak jak na przykład dobrego numeru od złego. Włącza się im Czesława Niemena, później disco polo, a  oni mówią, że oba te kawałki są tak samo świetne. O  tym też jest mowa na mojej płycie w utworze „W.S.D.F”.

Czujesz presję, żeby pokazywać młodym ludziom, co jest dobre, a co nie?

Wiadomo, że to przychodzi z czasem. Tylko, z tego co ja pamiętam, kiedy byłem w tym samym wieku co oni teraz, potrafiłem odróżnić dobry utwór od słabego. Szkoda, że tak się dzieje, jak się dzieje, ale nie mówię oczywiście, że ta sytuacja dotyczy wszystkich. Da się zauważyć w naszym społeczeństwie zmianę ku lepszemu. Chodzi o poprawiającą się komunikację między jednym a drugim człowiekiem, o wzajemną pomoc. Wkrada się tutaj to holistyczne podejście do życia. Czeka nas jednak jeszcze dużo pracy. Nadal jesteśmy ludźmi, którzy stale narzekają, a widać to zwłaszcza po komentarzach w  sieci.

Jeździsz na przeróżne campy, m.in. w Alpy, na których jest dużo młodzieży. Co takiego tam jest, że decydujesz się na takie wyjazdy?

Na takie obozy jeżdżą specyficzni ludzie. Są bardzo otwarci na muzykę i na innych. Jeśli się coś komuś stanie, pomoc przychodzi natychmiastowo. Zauważyłem, że ci, którzy lubią sporty ekstremalne, którzy jeżdżą na desce czy na nartach, są bardzo pozytywni. Lubią wyzwania, nie boją się ludzi, są towarzyscy, służą pomocą. Chyba to mnie urzekło.

Jedno marzenie spełnione – Chip Fu nagrał z tobą kawałek. Czy jest jeszcze jakiś artysta, z którym chciałbyś nagrać utwór?

Wiadomo, że jest to Busta Rhymes! Pewnie gdybym się zgłosił, on powiedziałby cenę i byłoby po rozmowie. Chociaż jest to jedyny artysta, któremu mógłbym zapłacić. Jeszcze nie próbowałem się z nim skontaktować, ale może w końcu się za to wezmę, zobaczymy. Oprócz tego bardzo chciałbym nagrać kawałek z Bonobo, który jest z całkowicie innej bajki, uwielbiam jego twórczość i wiem, że mogłoby z tego wyjść coś naprawdę dobrego. Byłaby to zupełna nowość, bo kawałek musiałby być anglojęzyczny, ale wszystko da się zrobić, jeśli się tylko chce!

Wydając książkę, zawsze pisze się dedykację bądź podziękowanie dla dzieci, żony czy przyjaciół. W przypadku płyty zdarza się to zdecydowanie rzadziej. Na twojej płycie taka dedykacja się znajduje. Gdzie?

Dedykacja jest ukryta. Znajduje się w opakowaniu. Dopiero kiedy wyciągnie się płytę, można ją zobaczyć. W jednym słowie, MAJANA, zawiera 3 imiona. Dla mojej kobiety jest ANA, dla córki Mai – MAJA i dla mojego syna Jana – JAN. Dedykacja jest ukryta, bo mają wiedzieć o tym tylko zainteresowani.

Jak rodzina wspiera cię w realizowaniu zawodowych marzeń? Czy twoje dzieci inspirują Cię do tworzenia?

Oczywiście! W ojcostwie jest coś niesamowitego. Kto tego nie przeżył, nie zrozumie, o czym mówię. Kiedyś wyobrażałem sobie powierzchownie, jak może wyglądać bycie ojcem. Ale kiedy przychodzi ten dzień, w którym patrzysz w oczy swojego dziecka, a ono uśmiecha się do ciebie zupełnie naturalnie, dostajesz niewyobrażalny przekaz energii i motywacji. To trzeba po prostu poczuć, przeżyć. W takich sytuacjach jak teraz – promocja płyty, koncerty czy wywiady – bardzo tęsknię za dzieciakami, ale to, co robię, robię też dla nich.

Jaka byłaby twoja reakcja, gdyby któreś z twoich dzieci przyszło do ciebie i powiedziało: „tato, chcę rapować!”?

Moje dzieci zrobią to, co będą uważały za słuszne. Na pewno nie będę naciskał, żeby były artystami, piekarzami czy strażakami. Same wybiorą. Ale jak któreś z nich będzie robiło disco polo, to będzie miało przypał! (śmiech) Jednak nie sądzę, żeby taka sytuacja miała miejsce, bo podobają im się ambitne numery.

Jakie masz plany na przyszłość? Czy ewolucja muzyczna przerodzi się w rewolucję i zaczniesz robić zupełnie inną muzykę?

Chcę zrobić płytę stricte ruffneckową, ale nie wiemy, w jakiej formie miałaby być ona wydana, to się jeszcze okaże. Chcę się rozwijać. Bezsensowne by było, gdybym robił cały czas to samo. Nie mogę oglądać się na ludzi chcących tylko jednego stylu. Staram się rozwijać. Jeślibym tego nie robił, kłóciłoby się to z moimi racjami. Nie robiłbym muzyki od serca, tylko „pod publikę”.

Grubson03 web
Z Grubsonem o nowej płycie „Holizm” i nie tylko rozmawiała Basia Erling, zdjęcia Mateusz Szeliga