Szukaj

Dotykanie miasta – Artystka na desce

Są takie wywiady, kiedy interlokutor przenosi nas w inny wymiar
Estera Mrówka | fot. Mateusz Szeliga

Centrum miasta pogrążone w korkach, problem z parkowaniem i skwar. W końcu przekraczamy próg mieszkania na krakowskich Dębnikach i nagle czujemy się jak z wizytą u tajemniczej babci Oracle z filmu Matrix. Są nawet ciasteczka. Tylko nasza gospodyni to delikatna młodziutka blondynka. Aż trudno uwierzyć, że spotkaliśmy się, by rozmawiać o twardej ulicznej zabawie jaką jest skateboarding. Estera Mrówka jest studentką Akademii Sztuk pięknych, a deska to dla niej ważna przestrzeń dla sztuki przez duże „S”

Masz nietypowe zainteresowanie – jeździsz i to dobrze – na deskorolce. Skąd ta pasja?

Jestem rodowitą dębniczanką, więc wyrastałam w otoczeniu starych kamienic i betonowych chodników, a beton to przecież naturalne środowisko deskorolki. Zawsze byłam też otoczona chłopakami – kolegami z podwórka, kuzynami. Miałam wtedy chyba 11 lat, panowała zajawka na lata 90-te, hip-hop i skateboarding. Zaczęłam więc jeździć na desce do szkoły. A raczej zaczął mój kolega, a ja nie mogąc go dogonić pieszo zapragnęłam też mieć deskę.

Można więc powiedzieć, że uczyłaś się w najbardziej naturalny sposób – jeżdżąc na desce z punktu A do B i robiąc tricki, by pokonywać przeszkody. Pamiętasz swoją pierwszą deskę?

Wtedy działał jeszcze legendarny sklep Coolsportu na ul. Studenckiej i ze słyszenia wiedziałam, że to tam trzeba udać się po prawdziwą deskorolkę. Niestety nie wiedziałam, gdzie on dokładnie jest i zamiast do prawdziwego skate-shopu omyłkowo trafiłam do przypadkowego sklepu sportowego, gdzie sprzedali mi tanią deskę z plastikowymi kółkami. Oczywiście wzbudzałam powszechną wesołość kolegów. W końcu mój przyjaciel Andrzej Kwiatek stwierdził, że skoro dziewczyna chce na serio jeździć na desce to trzeba jej pomóc i tak się zaczęło. Kupiłam używany secik od jakiegoś znajomego ze skateparku w Bronowicach. Dzieliłam to zainteresowanie ze wszystkimi z naszego bloku, bo wtedy prawie wszyscy byli zajawieni na deskę. Była powodem do spotkań, wspólnego oglądania filmów i czytania Info Magazynu, Dosdeos i wszystkiego co miało związek ze sportami deskowymi. Zerkałam na to wszystko gdzieś z boku, przez ramię, ale w końcu stałam się częścią tego świata.

Skaterzy mają niezasłużenie złą opinię wśród nieświadomych dorosłych, głównie za wygląd i hałasowanie. Co na twój wybór powiedzieli rodzice i otoczenie?

Nigdy nie mieli z tym problemu. Powiedzieli mi: „Każdy ma swój sport, dobrze że coś robisz!” A ja sama nigdy nie postrzegałam deskorolki jako sportu tylko dla tych złych chłopaków. Zdarzało się, że moja mama pomagała mi skręcać deskę przed zawodami Es na Rynku. Kiedy już dotarłam na miejsce okazało się, że trucki mam zamontowane odwrotnie. Była kompromitacja skrzętnie wypunktowana przez wszystkich.

A teraz? Gdzie jest miejsce na jazdę w dorosłym życiu? Czy zamieniłaś deskę na płótno?

Aktualnie jestem studentką Akademii Sztuk Pięknych, zmuszaną do malowania krajobrazów. Ten obrazek, na który patrzysz to właśnie jedna z moich prac. Ale skoro taki jest program, to pewnie kryje się w tym sens – nie wszystko co jest nauką musi być przyjemne. Ale ważne jest co innego! Każdy ma swój sport – to jaki wybierasz, mówi o tym kim jesteś. I to nie jest tak, że deska była chwilową zajawką w moim życiu. Jest dla mnie tym sposobem dotykania rzeczywistości, który najbardziej mi odpowiada. Rzeczy, których się teraz uczę są dla mnie narzędziami to rozwijania tej samej wrażliwości, którą odkryłam wcześniej dzięki skateboardingowi.

Deskorolka mnie oczarowała, bo jest hybrydą sportu i sztuki. Ponieważ jest bardzo indywidualistyczna daje wolność wyboru i swobodę w tym co się robi. Każdy może mieć swój styl, wyrażać siebie. Deskorolka jest sztuką w sporcie, bo jest kolejną formą wyrazu artystycznego i wcale nie chodzi tylko o jeden jej wątek jaką są grafiki na blatach. Najpiękniejsze jest to, że jest taka różnorodność klimatów jazdy – nawet nie mówię o  stylach, ale samym klimacie i sposobie poruszania się danej osoby.

Jedni wolą jazdę efektowną inni techniczną, jeszcze inni są skrupulatni – zupełnie tak jak w  grafice i  posługiwaniu się narzędziami rysowniczymi czy malarskimi. Po prostu ćwicząc wielokrotnie daną rzecz – czy to na papierze czy na chodniku – zyskujesz wrażliwość. Jeździsz na desce to wzrasta ci wrażliwość na otoczenie, pewne rzeczy inaczej postrzegasz, czujesz nawierzchnie, dotykasz faktur, znasz swoje miasto.

Pięknie to brzmi i ze swojej przygody z deskorolką wiem, że to prawda. Ale skateboarding ma też element społecznej degeneracji, co pokazał w swoich filmach Larry Clark. Co powiesz o tej drugiej stronie blatu?

Rzeczywiście dla pewnych ludzi ten sport jest ucieczką. Czujesz się źle więc idziesz jeździć. Ale to chyba dobrze, że kanalizujesz emocje przez ruch na świeżym powietrzu. A wszystko inne to już kwestia wyborów danej osoby, nikogo na siłę się nie nawróci, a deskorolka nie obiecuje, że będzie zmieniać ludzi. Deskorolka jest sportem bardzo dostępnym, inaczej niż np. snowboard, który wymaga przynajmniej minimalnego budżetu na wyjazdy, więc nie ma w niej elitarności, selekcji. Jeździć może więc każdy ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Zaczęliśmy sztampowo i tak skończymy. Jakie masz plany na przyszłość, marzenia?

Obecnie przez uczelnię mniej śmigam na desce, ale na pewno chcę, żeby dalej mi towarzyszyła. A moja wymarzona praca? Chciałabym być artystką – grafikiem, chociaż nie lubię tego tak nazywać. Chciałabym robić sztukę i mieć z tego satysfakcję. A jeśli miałabym puścić wodze fantazji to świetnie byłoby kiedyś mieszkać w  San Francisco, malować obrazy i  jeździć na desce do sklepu…

Estera 02
z Esterą Mrówką - artystką i skateboarderką, rozmawiał: Szymon Wachal, zdjęcia: Mateusz Szeliga